Rozdział 1

321 69 290
                                    

Promienie słońca przedzierały się przez drewniane żaluzje i skrzyły delikatnie na białej ścianie, zapowiadając kolejny gorący dzień lata. Aleksy westchnął głęboko, przesuwając dłonie z nagich pośladków ukochanego na plecy, aż w końcu zatrzymał je na łopatkach. Przymykał leniwie oczy, ciesząc się tą chwilą intymności w zaciemnionym lofcie. 

— Aleksy — wyszeptał Gabriel, poprawiając się powoli na jego biodrach. Siedział na nim okrakiem zarumieniony, próbując bezskutecznie wyrównać oddech. — Wszystko w porządku?

— Nie wierzę, że o to pytasz — odpowiedział, uchylając powieki, by na niego spojrzeć. Złote niczym kłosy zboża kosmyki sterczały we wszystkie strony, a na kształtnych, karminowych ustach błąkał się łobuzerski uśmiech. Uwielbiał go takim. Zwyczajnie radosnym i myśl, że to on go uszczęśliwia, dodawała mu skrzydeł. — To ty mnie właśnie przeleciałeś...

— I jako twój lekarz jestem sobą zgorszony — przyznał, pochylając się i składając na jego ustach czuły, nieznośnie delikatny pocałunek.

— Myślę, że możemy się wzajemnie zgorszyć na kilka innych sposobów — mruknął, przyciągając go do siebie. Gabriel parsknął i bardzo powoli osunął się w jego ramiona.

Aleksy z ulgą powitał ten łagodny uśmiech, który powrócił na śliczną twarz ukochanego. Po feralnym wieczorze, gdy tragicznie pijany wreszcie opowiedział mu o swojej toksycznej relacji ze Schneiderem, jego oczy ciągle były przesłonięte mgłą. Starał się być sobą, ale mrok go nie opuszczał i chociaż Aleksy rozpaczliwie próbował poprawić mu humor, ten cień ciągle czaił się gdzieś wokół nich. Takie rany, które wreszcie znalazły ujście w słowach, potrzebowały czasu.

— Powinieneś jeszcze odpoczywać — zamruczał Gabriel, wodząc palcem po jego piersi. Słodki dreszcz przebiegł po ciele Aleksego, gdy tylko opuszek palca zetknął się z jego skórą. Przeskoki energii pieściły zmysły i wyzwalały wyrzut dopaminy, jakby skakał na bungee. Uczucie, od którego był absolutnie uzależniony.

— Myślę, że dostaję najlepsze leki, jakie są dostępne — odpowiedział łagodnie, zerkając na niego kątem oka. 

Co jakiś czas próbował go podpuścić, chcąc wyszarpnąć jakąkolwiek wskazówkę, jakie wywary podaje mu Gabriel, ale ten pozostawał niewzruszony. Ignorował podchody, a zapytany bezpośrednio odpowiadał, że jest wiedźmarzem i warzenie eliksirów to jego praca.

Tylko słowa Antka nie dawały Aleksemu spokoju. Uratowanie twojego życia, jest dla niego cenniejsze niż własna dusza. W ich świecie to niekoniecznie musiała być przenośnia i wszystkie zmysły podpowiadały Aleksemu, że nie może tak tego zostawić, że jest jakieś drugie dno.

— Dzisiaj przyjeżdża twój ojciec, prawda? — zapytał ostrożnie i westchnął cicho, gdy Aleksy napiął ramiona, odruchowo przytulając go mocniej do siebie. 

Odsuwał tę myśl od siebie od kilku dni, ale wczoraj dostał wiadomość, że Henryk Karczewski pojawi się w Akademii przed południem. Przygwoździł do siebie Olszewskiego, serce w piersi załopotało mocno i nie miało to nic wspólnego z chwilami uniesienia sprzed kilku minut. Drugą dłoń przycisnął do swojej twarzy, próbując się uspokoić. 

Ojciec; pierwszy mentor, opiekun i osoba, która z życia Aleksego zrobiła piekło. To on nauczył go nienawidzić siebie, to on go zniszczył, rozbił jego duszę na maleńkie kawałki, które teraz z Gabrielem próbowali posklejać. Wreszcie udało im się naprawić nieco szkód wyrządzonych przez te ponad dwadzieścia lat, a teraz wszystko miało zacząć się od początku. Zbyt szybko. Aleksy potrzebował jeszcze czasu, tak wczesne skonfrontowanie się z ucieleśnieniem swoich lęków znów poprowadzi go w dół, wprost w macki rozpaczy i strachu. Nie widział możliwości, by tego uniknąć, ale przy Gabrielu starał się robić dobrą minę, pokazywać więcej pewności siebie, niż rzeczywiście jej miał.

Ten Wiedźmarz [II tom guślarskiej dylogii]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz