Rozdział 17

82 28 83
                                    

— Strzelają na moście!

— Dwóch facetów się bije!

— Oni zaraz spadną!

— Skoczyli!!!

Pełne ekscytacji okrzyki gapiów od razu wskazały Godlewskiemu miejsce, gdy kierując się włączoną lokalizacją GPS w telefonie Konrada, dojechał do mostu Gdańskiego. 

Uliczne latarnie i iluminacja na moście rzucały mocne światła na kotłujących się w wodzie mężczyzn. Rektor przepchnął się między gapiami, którzy zbiegli się na widowisko i żywo komentowali całe zajście. Tylko nieliczni dzwonili po służby, ale strzały, które rozległy się na torach, zaalarmowały wszystkich, łącznie z motorniczymi, a ci jako pierwsi wezwali policję.

Godlewski ruszył ku przeciwnemu brzegowi Wisły, gdy wokół niego rozbrzmiał chóralny okrzyk zebranych. Obrócił się w momencie, gdy splątani w brutalnym uścisku mężczyźni runęli w odmęty wezbranej po ostatnich roztopach rzeki. Serce podskoczyło mu do gardła, ale gdy przez szum krwi w jego uszach przebił się plus ciał uderzających o spokojną taflę, ruszył. Przeskoczył nad niskim murkiem i zbiegając po szerokich stopniach, zrzucił kurtkę i buty. 

Dotrzeć tam, zanim...

W pełnym rozpędzie wbiegł w lodowatą toń. Zimne szpony Wisły wdzierały się pod ubranie i otulały ciało, jakby chciało je zamienić w lód, ale on się nie zatrzymywał. Wyciągnął ręce przed siebie i zanurkował w ciemność wód.

Uderzał rękoma ile sił, zimna woda obmywała mu twarz, gdy pokonywał kolejne metry. Widział ich. Wyłaniali się nad taflą, bijąc wściekle rękoma, by po chwili znów zniknąć w lodowej otchłani. A potem zapadła cisza. Serce podeszło mu do gardła, ale wziął głęboki wdech i zanurkował. 

Widział ciemny kształt, który niesiony prądem rzeki powoli opadał na dno. Wyciągnął rękę i chwycił za bluzę...


꧁𒀯𖣴𒀯꧂


Aleksy podniósł wzrok wprost na wycelowaną w niego lufę pistoletu. Kręciło mu się głowie, ból w płucach nasilał się przy każdym wdechu, ale policjanci pozostali nieugięci. Konrad i Gabriel ostrożnie wyjęli pistolety z kabur i upuścili na ziemię. Wilczyński kopniakiem posłał obie sztuki broni w stronę mundurowych. 

— Dzwoń do komendanta — wydusił Godlewski z rękoma założonymi za kark, podobnie jak Konrad. Gabriel sprawnym ramieniem mocniej przycisnął do siebie Aleksego, nie spuszczając czujnego wzroku ze stojących naprzeciwko nich mężczyzn. Ból w klatce piersiowej nie zdusił słodkiej ulgi, która sekunda po sekundzie ciążyła mu coraz bardziej. — Tam leży moja kurtka, a w niej portfel. Nazywam się Konstanty Godlewski. Przekaż komendantowi, że zatrzymaliście rektora Godlewskiego.

— Nie będziesz mówił... — zaczął ostro jeden z mundurowych.

— Zadzwoń i z nim porozmawiaj, bo tego pożałujesz. Moi ludzie muszą jechać do szpitala — przerwał mu władczym głosem Godlewski. 

Krzyki gapiów wokół mostu dźwięczały w uszach w tle policyjnych syren. Zimny wiatr styczniowej nocy smagał mokre ubrania, wyrywając z ich ciał ostatnie okruchy ciepła. Stopniowo wymiana zdań rektora z policjantem stawała się coraz bardziej niewyraźna, a migoczące światła radiowozów zaczęły się rozmazywać. 

Opadł ciężko na kolana, ciągnąc za sobą Gabriela. Nim jego twarz uderzyła o beton, wydawało mu się, że jego dusza oddzieliła się od ciała...

Nie zważając na krzyki mundurowych, Konrad rzucił się do przodu, by pomóc Olszewskiemu podnieść nieprzytomnego Aleksego.

— Ręce do góry! — wrzeszczeli policjanci, podchodząc bliżej. 

Ten Wiedźmarz [II tom guślarskiej dylogii]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz