Rozdział 6

158 50 157
                                    

— Tego jeszcze nie grali — mruknął Konrad, powoli posuwając się z Aleksym do przodu. Obaj źle się tutaj czuli: zamknięci w ciasnej przestrzeni, idąc naprzeciw czegoś lub kogoś kompletnie nieznanego. Przy zleceniach z Akademii dostawali zazwyczaj, chociaż pobieżny opis, na podstawie którego mogli przynajmniej spróbować zawęzić grupę podejrzanych demonów. Tutaj wiedzieli tylko tyle, że ryk może spowodować zawalenie. Z nimi w środku.

Aleksy zerknął przez ramię. Widział Gabriela, idącego za nim i strażaków na samym końcu pochodu; Daniel niemal deptał po piętach młodszego brata, gotowy w każdej chwili rzucić mu się na pomoc. Jednak najpierw oddał mu stery, całkowicie ufając, że ten wie, co robi. Z Daniela emanowała naturalna siła i determinacja. Przede wszystkim, roztaczał wokół siebie aurę absolutnego autorytetu, ale to wrażenie było zupełnie inne, niż przy Marc'u. Niemiec zabiegał o uwagę i posłuch. Sam stawał na czele grupy i decydował. Na Daniela wszyscy spoglądali, zanim w ogóle się odezwał. Aleksy w jednej chwili bardzo mu tego pozazdrościł. Przemknęło mu nawet przez myśl, że bracia Olszewscy mieli bardzo ciepły i wspierający dom skoro wyrośli na tak niezależnych i pewnych siebie mężczyzn.

— Słyszałeś to? — zapytał wyrwany z letargu Aleksy. Przez chwilę myślał, że to woda spływająca po ścianach, ale gdy podeszli bliżej usłyszeli to wyraźniej.

— Płacz — przyznał Konrad i obaj przygięli nogi w kolanach, skradając się możliwie jak najciszej w tunelu, gdzie nawet oddech wydawał się odbijać echem od ścian. Co zdumiewające, objuczeni ciężkimi ubraniami strażacy, również poruszali się niemal bezgłośnie.

Aleksy i Konrad weszli w zakręt, a tam w bladym świetle latarni dostrzegli grupę skulonych na ziemi ludzi.

— Są! — wydusiła Milena, ale Aleksy rozłożył ręce na boki, powstrzymując ich przed podejściem do rannych. 

Od razu go zauważyli. 

Siedział na jednej ze skał. W szczupłej dłoni trzymał długi kij z zawieszoną nań latarnia, a w drugiej laskę zakończoną drewnianą kulą. Odrzucił kaptur i ponury jak noc listopadowa wpatrywał się w ścianę przed sobą. Bose stopy wystawały spod szarych, mnisich szat przewiązanych w pasie zwykłym sznurkiem.

— Skarbnik — wyszeptał Konrad, zerkając kątem oka na Aleksego.

— Zabierzcie nas stąd! — wrzasnęła kobieta, zanim zdążyli zareagować. Skarbnik spojrzał w bok i uniósł laskę do góry, a potem uderzył nią w kamienną podłogę. Ziemia zadrżała. Strażacy zareagowali natychmiast. Milena chwyciła Aleksego i rzuciła się z nim w stronę ściany, a Daniel złapał Gabriela i Konrada, padając na przeciwległą ścianę.

— Cisza — syknął wściekle Aleksy, patrząc zimno na turystów. — Ani słowa, macie nawet nie drgnąć.

— Ale... — zaczęła młoda dziewczyna, patrząc na niego zalanymi łzami oczami. Kolory makijaż spływał po jej policzkach niczym piękna mozaika.

— Hasz! — syknął Konrad, z trudem powstrzymywał się, by nie huknąć na spanikowanych turystów. Wymienili z Aleksym wymowne spojrzenia, porozumiewali się bez słów. Nie potrzebowali planu, wiedzieli, co robić. Obaj zgięci w pół w geście szacunku, powoli zbliżyli się do demona.

— Szanowny panie Skarbniku — zaczął miękko, cichym głosem Aleksym. Każdy człowiek, który napotkał Skarbnika, mógł go bardzo łatwo urazić. Wystarczył niewłaściwy tembr głos albo gwałtowny ruch, żeby wpędzić go w podły nastrój. Należało więc zachować maniery, jakby szło się na audiencję do króla. Górnicy mogli sobie pozwolić na nieco większą swobodę wobec niego, ale ludzie z powierzchni powinni zachować ostrożność. — Proszę wybaczyć najście.

Ten Wiedźmarz [II tom guślarskiej dylogii]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz