Rozdział 2. Supertajny przepis

29 8 2
                                    

Nie było czasu do stracenia. Mildred jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do Betty.

— Rezydencja Andersonów, słucham?

— Betty? To ja, Mildred!

— Collins?

— A znasz inną? — kobieta zaśmiała się głośno do słuchawki. — Rozmawiałyśmy tak dawno, nie sądzisz? Zobaczyłam cię dzisiaj na ulicy i po prostu musiałam zadzwonić.

— To bardzo miłe, Mildred. Rzeczywiście dawno nie miałyśmy okazji do pogawędki. Jak ma się twój synek?

— Synek? To już prawie dojrzały mężczyzna! — zażartowała Mildred. — Wkrótce będzie wyższy od swojej mamusi.

— Naprawdę? Ostatnio jak go widziałam, to wydawał się jeszcze taki malutki...

— Betty, czy mogę być z tobą szczera? — wypaliła nagle.

W słuchawce zaległa głucha cisza.

— Jasne, Milly — pani Anderson odpowiedziała w końcu ostrożnie. — Wszystko w porządku?

— Wiem, że często rozmawiasz z Grace. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ale powiedziała mi twoich i Boba problemach. A właściwie ich rozwiązaniu.

— Rozwiązaniu naszych problemów? Nie rozumiem.

Mildred coraz szybciej nawijała spiralę telefonu na palec.

— Rozwiązaniu waszych... problemów małżeńskich... — tak bardzo chciała uniknąć wprowadzania Betty w zakłopotanie.

— Chodzi ci o Raphaela? Nasze spotkania z pastorem?

— Tak! — krzyknęła, trochę zbyt entuzjastycznie. — Czy naprawdę wam pomógł?

Kobieta po drugiej stronie słuchawki zabrzmiała o wiele pewniej.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo. Dzięki niemu pewne rzeczy zobaczyłam z zupełnie innej perspektywy.

— To wspaniale, cieszę się waszym szczęściem — oparta o framugę drzwi w kuchni Mildred kiwała powoli głową. — A co sądzi o tym Bob?

— Rozmowy z Raphaelem zupełnie go odmieniły. To prawdziwy związkowy cudotwórca. — Przez chwilę nastała pomiędzy kobietami cisza. — Chcesz, żebym cię z nim poznała?

— A mogłabyś? — Mildred nie kryła ekscytacji. — Byłabym ci taka wdzięczna.

— Jasne, poczekaj, sprawdzę, kiedy...

— Bardzo chcę go poznać z moim mężem, tylko muszę dowiedzieć się, kiedy John ma wolne.

— Rozumiem. W takim razie proszę, daj mi znać, kiedy macie ochotę przyjść, to umówimy się u mnie.

— Dziękuję ci, Betty.

— To żaden problem.

— Pozdrów Boba — zdążyła jeszcze powiedzieć Mildred, zanim Betty zakończyła połączenie.

Być może trąciło od niej desperacją. Trudno.

Ani ona ani John nie byli zbyt religijni, zdawało się jej jednak, że problem męża leżał w stresie. Szczera rozmowa z drugim mężczyzną (pastorem czy nie) miała szansę odblokować coś w Johnie. Coś, co wreszcie sprawi, że zacznie się z nią kochać, a Mildred zajdzie w ciążę. Kto wie, może ten "cudotwórca od związków" przywróci jej wiarę w Boga? Wszystko, byle tylko zakończyło się to zdrowym, grubiutkim dzieckiem w jej rękach.

A więc musiała przekonać jakoś Johna, aby w wolny dzień wybrał się z nią na herbatkę do Andersonów.


I nie wódź nas na pokuszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz