Epilog: Co ma wisieć, nie utonie

40 9 4
                                    

Chociaż jego nadzieja malała z minuty na minutę, Raphael wciąż czekał.

Na Johna warto było czekać.

Ustawił Jeepa na pustej drodze, daleko na zachód od miasta.

Daleko, od miejsca, w którym zostawił swojego turkusowego Buicka i daleko od poszukiwań.

Powiedział Dorothy wyraźnie: 18:30, czarny Jeep.

Czyżby zapomniała przekazać to Johnowi? Albo coś przekręciła? Albo John się rozmyślił?

Nie mieli żadnego planu B, a więc perspektywa, że nigdy już go nie zobaczy, stawała się coraz bardziej realistyczna.

Raphael nie mógł jednak tak po prostu odjechać. Nawet jeśli ryzykował latami więzienia.

W końcu czekał na Johna trzydzieści siedem lat. Kilka minut nie zrobi różnicy.

Trudno było utrzymać jednak tę samą nadzieję, kiedy na drodze nie pojawiały się żadne pojazdy.

Gdyby rok temu ktoś powiedział Raphaelowi, że upozoruje własne zaginięcie, by być z kimś na stałe, pastor zaśmiałby mu się w twarz.

Becker sądził, że dramatyczne czasy kłótni, romansów i nadziei ma już dawno za sobą.

A jednak.

Po burzliwym roku John pokazał mu, że być może warto zawalczyć o lepsze życie. Że nie wszystko jest jeszcze wyryte w kamieniu.

Poprzysiągł sobie, że gdyby... gdyby coś się nie udało, odnajdzie kiedyś detektywa. Nawet jeśli miało to oznaczać pisanie listów bez odpowiedzi.


W końcu jego wzrok przykuł ruchomy, powiększający się punkcik we wstecznym lusterku. Zapadał zmierzch, a światła pojazdu skutecznie oślepiały ekspastora.

Mimo to Raphael naciągnął na czoło kapelusz z szerokim rondem, który włącznie z zapuszczoną brodą miał ukryć jego tożsamość. Powtórzył sobie też w myślach kilka kwestii do powiedzenia, jeśli przejezdny zatrzyma się i nawiąże rozmowę.

Z początku nie chciał w to uwierzyć. Na pewno mu się wydawało.

Znajomy pojazd robił się jednak coraz większy i wyraźniejszy, aż Raphael widział Mildred na siedzeniu pasażera otoczoną niebieskawym dymem z papierosa.

Obok niej nie siedział jednak John, a mężczyzna z rudą brodą.

Samochód Collinsów zatrzymał się tuż obok czarnego Jeepa.

Po kilku sekundach tylne drzwi otworzyły się i wysiadł z nich John, dzierżący w dłoni walizkę.

Nawet nie oglądał się na Mildred, kiedy nieznajomy uruchomił ich samochód i zawrócił w stronę miasta.

John szybko przeszedł kilka kroków, wrzucił walizkę do bagażnika Jeepa i zatrzasnął za sobą drzwi.

— Nie mogłem wyjść wcześniej, była u mnie policja, ale chyba ich zbyłem. Dziękuję, że poczekałeś.

Raphael nie odpowiadał.

— Nie patrz tak na mnie. Musimy jechać — poprosił John, odwracając wzrok gdzieś za okno.

— A jak mam na ciebie patrzeć? Jakbyś nie zrobił właśnie czegoś, co wymagało ogromnej odwagi? Dla mnie? Jakbym cię nie kochał?

Detektyw odwrócił się i widząc poważnego Raphaela, zaśmiał się cicho.

— Mam nadzieję, że nie starasz się właśnie dostać do moich spodni. Czeka nas długa droga do San Francisco, nie mamy czasu do stracenia.

Pastor przekręcił kluczyk w stacyjce.

— A gdybym się jednak starał? Zadziałałby na ciebie taki podryw?

John położył sobie na kroczu dłoń Raphaela. Taka odpowiedź w pełni wystarczyła.

— Zapamiętam — kierowca dodał gazu i ruszyli na zachód. — Co ma wisieć, nie utonie.


I nie wódź nas na pokuszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz