Czwartki właściwie zawsze upływały już Johnowi w przygotowaniu na spotkanie z Rayem. Przez cały dzień policjant miał gdzieś z tyłu głowy jego uwagi i wskazówki.
Nic dziwnego, że zaczął nawet śnić o pastorze.
Siedzieli jak zwykle po dwóch stronach biurka w kancelarii. Ray śmiał się głośno, po swojemu opuszczając wzrok.
— ... i okazuje się, że gonisz dokładnie to, przed czym uciekasz — wydyszał, ocierając z kącika oka łzę.
Zanim John zrozumiał jednak znaczenie jego słów, pastor ucichł i spoważniał, patrząc prosto na Collinsa. Spojrzenie było tak intensywne, że John czuł się zupełnie uwięziony.
Zaraz jednak scena zmieniła się i John widział go teraz nad sobą, podającego komunię i wino. Policjant miał wrażenie, że umiera z pragnienia, a jego język wysechł na wiór. Z ogromną ekscytacją oczekiwał, aż zimny brzeg metalowego kielicha i cierpki alkohol dotkną jego ust. Kiedy wreszcie przełknął wino, po całym jego ciele rozszedł się dreszcz przyjemności i ulgi.
Obudziło go skrzypnięcie drzwi szafy.
— Która godzina?
— Piętnaście po piątej — Mildred pośpiesznie ściągała przez głowę jedną sukienkę, aby założyć drugą.
— Co jest na obiad?
— Jeszcze nic. Musiałam załatwić coś na mieście. Przebiorę się, żeby się nie zabrudzić i zacznę gotować.
— Wróciłem z nocnej zmiany i chciałem się porządnie wyspać i coś zjeść, zanim pojadę do Beckera. Chyba nie będę mieć czasu, żeby usiąść z wami do obiadu.
Kiedy John się golił, Mildred poprawiała makijaż przy lustrze.
— Gdzie moja niebieska koszula?
— W praniu — oznajmiła kobieta, wychodząc do kuchni.
— W praniu? Drugi tydzień?
— Na pewno masz inne koszule, załóż tę z zielonymi paskami.
— Zależało mi na niebieskiej.
— Bo co? Chcesz dobrze wyglądać? — syknęła złośliwie.
John wyszedł szybko za żoną do kuchni.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Nic — odparła krótko zawstydzona Mildred. — Przepraszam. Obiad będzie gotowy, jak wrócisz. Postaram się zrobić pranie jeszcze dzisiaj.
John dyszał ciężko.
Miał ochotę zerwać ze stołu ten jej szydełkowy obrus albo rzucić w kąt jej kryształową popielnicą.
Wściekłość wyładował między innymi na drzwiach frontowych, które mocno za sobą zatrzasnął, podobnie zresztą jak drzwi samochodu. W aucie dał ujście głośnemu krzykowi frustracji.
Jadąc do Raya, mocno przyciskał pedał gazu do podłogi, bardzo szybko dojechał więc do Oxford Road.
Jak tylko silnik jego samochodu zgasł, z gabinetu wyszedł pastor. Czekał na niego i gestem zaprosił go do środka.
— Witaj, John. Cieszę się, że jesteś wcześniej, bo możemy i wcześniej skończyć.
— Świetnie. — Policjant minął Beckera w drzwiach i skierował się prosto do znajomego minibarku. Wziął łyka whiskey, i krzywiąc się, zapytał: — Ray, masz gdzieś jeszcze te rakiety i poduszki? Z chęcią bym coś uderzył.
Pastor jeszcze bardziej się ożywił. Zniknął na chwilę, by powrócić z potrzebnymi przedmiotami.
Kiedy John uderzał w kółko i w kółko w poduszkę, Ray obserwował go z daleka.
![](https://img.wattpad.com/cover/361868336-288-k779390.jpg)
CZYTASZ
I nie wódź nas na pokuszenie
RomanceLato, rok 1957. Dzielnica Glenwood w Raleigh. Policjant John Collins z żoną Mildred od miesięcy starają się o dziecko, niestety bezskutecznie. Aby rozwikłać ten problem, oddają się w ręce "cudotwórcy od związków", pastora Raphaela Beckera, który wkr...