Odkąd poznali się z Beckerami, tylko Mildred proponowała, aby te kilka razy wybrali się do kościoła. John zawsze mówił, że to niepotrzebne. Że raczej nie staną się bardziej religijni, a ona przesadza, goniąc Bena, aby w niedziele pastował swoje najlepsze buty.
Do czasu.
Ostatnio sam zaproponował, by uczestniczyć we mszy.
I to dwa tygodnie pod rząd.
Trzeciego, kiedy spodziewała się, że znowu zbudzi ją z samego rana i poprosi, żeby wyprasowała jego spodnie i koszulę, John stał się dziwnie cichy.
Jeszcze cichszy i bardziej odsunięty od niej czy Bena niż przedtem.
Czasami Mildred zastanawiała się, czy John naprawdę myślał, że była taka głupia.
Że nie widzi jego wzdychania? Że naprawdę mu wierzy, kiedy on odkłada słuchawkę telefonu, mówiąc "to tylko pomyłka", gdy tylko ona wejdzie do pokoju? Że nagle przestał jeździć na te cholerne spotkania z pastorem?
— O czym wy tam tak rozmawiacie? — zapytała go kiedyś, jeszcze zanim dowiedziała się o jego skłonnościach.
John strzepnął wtedy opadającą krawędź gazety i odpowiedział jakby z wysiłkiem:
— No wiesz, o męskich sprawach.
— Ale jakich sprawach?
— To... prywatne. Nie chcę teraz o tym myśleć.
— Rozmawiacie o mnie? — rzuciła z oskarżycielskim tonem.
— Nie.
— Ale... — ciekawość nie dawała Mildred spokoju.
— Kochanie — mąż spojrzał na nią ostrzegawczo. — Nie chcę cię zawstydzać.
— Może jakoś sobie z tym poradzę.
Zirytowany John sprawdził, czy Ben na pewno był w swojej sypialni, a następnie nachylił się do Mildred i zaczął szeptać.
— Pyta mnie, czy byłem molestowany. Myśli, że to przez to nie możemy... ja nie mogę...
— A byłeś? — kobieta nie mogła się powstrzymać.
Mąż jednak potrząsnął głową. Zamknął The Raleigh Time, wstał z kanapy i wyszedł do łazienki, przygotować się do snu.
Teraz, obserwując Johna, nie miała najmniejszej ochoty wiedzieć, co tam robili. Bo na pewno nie rozmawiali o molestowaniu. A przynajmniej nie cały ten czas.
Na samą myśl robiło jej się trochę słabo.
Niemal od początku spotkań z Beckeriem John prosił ją, aby gotowała mu same warzywa. Niedoprawione, mdłe, rozgotowane.
Jednak jak tylko przestał odwiedzać pastora, zaczął coraz śmielej nakładać sobie większe i bardziej soczyste kawałki dobrze doprawionego mięsa.
Może brak Beckera w ich życiu posłuży Johnowi.
Tego akurat dnia Mildred z wielkim uśmiechem patrzyła, jak mąż po drugiej stronie stołu pochłania ze smakiem jej zapiekankę z mieloną wołowiną.
To był idealny moment.
Wahała się bardzo długo, ale czas, by w końcu to zrobić.
Lepszego momentu by sobie nie wymarzyła.
— Nie jesteś głodna? — z zamyślenia wyrwał ją głos męża. — Nic nie ruszyłaś ze swojego talerza.
Rzeczywiście, kawałek zapiekanki, który automatycznie sobie nałożyła, zupełnie wystygł, zanim dźgnęła go niechętnie widelcem.

CZYTASZ
I nie wódź nas na pokuszenie
RomansaLato, rok 1957. Dzielnica Glenwood w Raleigh. Policjant John Collins z żoną Mildred od miesięcy starają się o dziecko, niestety bezskutecznie. Aby rozwikłać ten problem, oddają się w ręce "cudotwórcy od związków", pastora Raphaela Beckera, który wkr...