— Gdzie wybieracie się dzisiaj? — Dorothy minęła go rano, kiedy pastował buty w kuchni.
— Do liceum Ligon. Muszę jakoś przemówić do tych dzieciaków.
To była piąta szkoła, w której z Johnem udało im się zorganizować spotkania o szkodliwości narkotyków dla młodzieży, i pierwsza przeznaczona tylko dla czarnoskórych uczniów. Raphaelowi zależało więc, aby dobrze się zaprezentować i pokazać, że narkotyki tylko utrudnią im drogę do pełnego wyzwolenia.
Nowe pokolenie nie stawi przecież czoła segregacji, jeśli na pierwszym miejscu postawi LSD albo coraz popularniejszą heroinę.
Pastor był zdumiony, jak szybko czas przesypywał się przez jego palce.
Wydawało mu się, że zaledwie wczoraj zdenerwowany odłożył słuchawkę po telefonie od Johna z posterunku policji.
W pierwszym odruchu Raphael miał ochotę spakować się do walizki i wyjechać na drugi koniec świata. Szybko się jednak okazało, że Collins miał rację. Praca nad programem dla młodzieży była wiarygodna. Co więcej, pomysł spodobał się też grupie starszych pastorów z kościoła prezbiterianów.
Raphael poznał sierżanta Hayesa, a John – jego przełożonych. Widać potrzebowali takiego programu w Raleigh, bo zarówno kościół, jak i posterunek mocno wspierały ich w planowaniu.
Ponadto rozmowy z Johnem były ograniczone do minimum, dlatego Raphael dość szybko zgodził się go tolerować.
Każdy z nich we własnym zakresie opracowywał pomysły i materiały, a kiedy spotykali się raz w tygodniu, składali wszystko razem. Ze wsparciem kościoła i posterunku policji wszystko szło zaskakująco gładko, a oni nie musieli spędzać razem zbyt dużo czasu. Collins nie wchodził mu też w drogę, dokładnie tak, jak obiecał.
Raphael odłożył pastę i szczotkę, i włożył buty, akurat kiedy usłyszał z ulicy klakson radiowozu.
John przyjeżdżał po niego, kiedy jeździli do szkół na apele i pogadanki.
Witali się i w ciszy jechali do wskazanej szkoły.
Po pierwszym spotkaniu zorganizowanym w szkole pasierba Collinsa Raphael poczuł zaskakujące spełnienie. Nie prowadził tych wykładów wyłącznie dlatego, żeby oddalić podejrzenia od jego relacji z Johnem. Widział, że niektóre dzieciaki rzeczywiście go słuchały i zapamiętywały to, co im opowiadał.
— Żebyś widział, jaki Ben był podekscytowany — powiedział później rozbawiony Collins. — Wszystkim kolegom dookoła mówił, że zabrałeś go do lasu. Możnaby pomyśleć, że ogląda cię w telewizji.
Szkołom bardzo podobał się pomysł i część z nich organizowała dodatkowe wydarzenia sportowe, konkursy plastyczne czy spotkania w mniejszym gronie, aby walczyć z rosnącym problemem.
Tego listopadowego dnia nawet udało im się przekonać do siebie kilkoro nastolatków z Ligon.
— Mówi pan, że jest pastorem, ale wcale tak nie brzmi. Fajnie się pana słuchało — zaczęła jedna dziewczyna, kiedy po zakończonym apelu podeszła do Raphaela i Johna z przyjaciółmi.
— Jasne, ale jak mamy mu zaufać, skoro pokazuje się z gliną? — chłopak wskazał głową Collinsa. — Myślisz, że nie wiemy, że szukasz tylko wymówki, żeby nas zamknąć?
— Spokojnie, nie jestem tu, żeby cię zamknąć — odpowiedział dyplomatycznie policjant. — No chyba, że spotkam cię przy wyjściu zjaranego albo próbującego coś komuś sprzedać.
— Mój partner chciał powiedzieć, że możesz mu zaufać — pastor łypnął na Collinsa. — Jeśli znajdziecie się w trudnej sytuacji, zadzwońcie na infolinię — podał nastolatkom ulotki. — Rozmowy są anonimowe i niezwiązane z policją. Staramy się pomóc młodzieży, a nie od razu wsadzić ją za kratki.
CZYTASZ
I nie wódź nas na pokuszenie
RomansLato, rok 1957. Dzielnica Glenwood w Raleigh. Policjant John Collins z żoną Mildred od miesięcy starają się o dziecko, niestety bezskutecznie. Aby rozwikłać ten problem, oddają się w ręce "cudotwórcy od związków", pastora Raphaela Beckera, który wkr...