Rozdział 15. Tutti Frutti

29 8 3
                                    

Czerwone, jesienne słońce chowało się powoli za horyzontem, rażąc w oczy trójkę nastolatków siedzących na górce piasku przy pustym placu pod budowę nowych domów w okolicy.

— Muszę już iść — Ben wstał i otrzepał z kurzu spodnie. — Mildred będzie się znowu na mnie darła, że jestem za późno na obiad.

— Dobra, zapalmy jeszcze po jednym szlugu — Tony Lombardi nigdy nie miał skrupułów, żeby wyciągnąć do Bena rękę po kolejne papierosy, pieniądze czy kanapkę na drugie śniadanie.

Ben lubił go i równocześnie obawiał się trochę reakcji starszego chłopaka na odmowę, dlatego sięgnął do kieszeni po paczkę.

— A Billy Cripps? — zapytała Peggy, kaszląc po zaciągnięciu się dymem.

— To chyba oczywiste — żachnął się Tony. — Zostanie pijusem, dokładnie tak, jak jego cholerny tatuś.

Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą.

— Tony, nie możesz tak mówić. To nie jego wina. Trochę mi go właściwie szkoda.

— Ach tak? Zakochałaś się? — Tony uśmiechnął się złośliwie. — Może zaraz będzie śpiewał ci serenady pod oknem! "Peggy Sue, Peggy Sue, oh how my heart yearns for you!" — chłopak złapał się teatralnie za pierś.

— Mi też go szkoda. Nikt nie wybiera sobie rodziców — przyznał Ben. — Mildred wczoraj nie uwierzyła mi, że umyłem zęby. No i musiałem zrobić to dwa razy, bo nie chciałem awantury.

Czasami chłopak miał wrażenie, że nigdy nie wygrałby kłótni z matką. Mogłaby się kłócić o to, że niebo jest zielone – Ben w żaden sposób nie przekonałby jej, że się myli. Ba, dostałoby mu się jeszcze za pyskowanie! Dlatego wolał zrobić coś ponownie (jak mycie zębów), aby nie wszczynać kolejnych burd.

— Twoi starzy dalej ciągną cię do tego kościoła?

— Tak, właśnie dlatego muszę się zmywać. Jutro wstajemy wcześnie i jedziemy z samego rana na nabożeństwo.

— Dlaczego? Mówiłeś, że twoja mama i ojczym nie są religijni — zauważyła Peggy.

— John przyjaźni się pastorem i mówią, że tak się wspiera przyjaciół — Ben wzruszył ramionami, ignorując pieczenie w płucach wywołane dymem.

Na jego wyjaśnienie Tony parsknął głośnym śmiechem.

— Z tym Beckerem? Czekaj, on ma jakieś dziwne imię, nie? Ralph?

— Raphael — podpowiedział mu Ben.

— Przecież on jest ciepły! — Tony poruszył sugestywnie brwiami.

— Ciepły? — zdziwiła się Peggy.

— No wiesz, słodki! Lubi bawić się w błocie. Jest delikatny. Magiczny jak jednorożec. Ciepły.

— Masz wylew? Mów po ludzku! — Ben klepnął kolegę w plecy.

Tony, zamiast kontynuować swoją serię wyzwisk albo powiedzieć, o co chodzi, zaczął na migi pokazywać, co ma na myśli. Tym razem Peggy i Ben załapali.

— Jest pedałem? — dziewczynka otworzyła usta. — To niemożliwe! To obrzydliwe!

Tony miał tendencje do snucia historii szytych grubymi nićmi.

Ben zmarszczył brwi i zdusił peta pod tenisówką.

— Skąd wiesz? Nie chodzisz przecież do tego kościoła — zapytał ostrożnie.

Raphael zrobił na nim ogromne wrażenie podczas wycieczki do lasu i pierwszym instynktem chłopaka była ochrona pastora. Wiedział jednak, że sprzeciw głupim plotkom wywoła jeszcze gorsze żarty u Tony'ego.

— Moja mama zna kogoś stamtąd. — Fakt, pani Lombardi znała chyba wszystkich w Raleigh. — Słyszałem, jak rozmawiała o tym z jakąś babką z jego kongregacji.

— No i co?

— No i to, mądralo, że przenieśli go do tej kongregacji, bo przyłapali go w łóżku z jakimś innym facetem. Jak uprawiali seks!

— O fuj! — krzyknęła Peggy.

— Pierdolisz jak potłuczony — Ben pokręcił głową.

— Mówię wam! Tak było! — Tony przyłożył jedną dłoń do serca, a drugą wystawił do góry w geście przysięgi.

— I... jak oni to robią? — szepnęła Peggy. Jej oczy wciąż były szeroko otwarte w reakcji na przypływ tylu nowych informacji.

— Nie wiem, ale chyba...

— Dobra, ja spływam — Ben ponownie przerwał Tony'emu. — Sami sobie rozmawiajcie o dupach i fiutach. Bo to wcale nie brzmi pedalsko.

Chłopak zsunął się z uklepanej górki i ruszył ścieżką na obiad.

W głowie tłukły mu się myśli.

Chciał od razu pobiec do Johna... i...

I co?

Ostrzec go? Ale właściwie przed czym? Przed głupimi plotkami?

Ben nie wiedział do końca, dlaczego homoseksualiści byli aż takim zagrożeniem, ale skoro wszyscy mówili o nich jako o złych ludziach, to na pewno musieli tacy być. Poza tym to, co robili, było nielegalne, a więc zaliczali się do kryminalistów.

Z drugiej strony Raphael był naprawdę w porządku. W końcu był pastorem!

Czasami John musiał też zamykać czarnoskórych, chociaż mówił, że nie lubił tego robić, bo mają prawo protestować. A więc nie wszyscy aresztowani byli źli?

Wewnętrzny konflikt nie dawał chłopakowi spokoju, dlatego poprzysiągł sobie, że będzie miał po prostu na Johna oko.

I nie wódź nas na pokuszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz