Rozdział 11. Kwita

28 8 2
                                    

Zagryzała świeżo pomalowane paznokcie. Dym z papierosa trzymanego pomiędzy palcami gryzł ją w oczy, ale nie mogła przestać. Zmrużyła tylko powieki i ścisnęła w zębach końcówkę wskazującego palca. Drugą dłonią trzymała mocno kierownicę samochodu.

Minęły już trzy tygodnie, odkąd ekipa McCooka skończyła remont u Mildred. Nie widziała jednak mężczyzny od ich pamiętnego zbliżenia.

Malarze zapewnili ją nawet, że rachunek Collinsów był uregulowany, kiedy starała się im na koniec zapłacić. Teraz pieniądze, które John wyliczył jej ze swojej ostatniej wypłaty, ciążyły Mildred w portmonetce.

Nie mogła oddać ich mężowi, bo słusznie pomyśli, że darmowy remont jest podejrzany.

Nie mogła wydać ich na kosmetyki czy sukienki, bo John na pewno zauważy taki wydatek.

Nie mogła wydać ich również na produkty do lodówki, bo John i tak dawał jej tygodniowy budżet.

W końcu jednak znalazła coś, na co mogła je w wydać.

Po obiedzie przebrała się i poprawiła makijaż.

— Wybierasz się gdzieś? Ładnie wyglądasz.

John opierał się o framugę drzwi do salonu, kiedy Mildred próbowała wyjść niezauważenie. Starała się więc wyglądać, jakby wcale jej nie przestraszył.

— To? — przygładziła materiał sukienki. — To z zeszłego roku i mój stary płaszcz. Ale dziękuję za komplement.

Zrobiła krok w kierunku drzwi.

— Gdzie wychodzisz?

— Malarze zostawili nam jakieś wałki po remoncie, mam dosyć potykania się o nie w garażu. Nie zauważyłeś? — John pokręcił głową.

— Wyrzuć je. Widocznie nie są im potrzebne.

— John, głupio mi decydować o czymś, co nie jest moje. Poza tym przyda mi się trochę świeżego powietrza.

Mężczyzna pokiwał w ciszy głową.

— Wracaj szybko, robi się późno.

Podeszła, aby pocałować go w policzek, ale on też się poruszył, dlatego zaledwie dotknęli się policzkami.

Marzyła, by zamiast gładko ogolonej skóry męża, poczuć obok siebie ognistą brodę Franka.

Kiedy tylko chwyciła klamkę, John ponownie się odezwał.

— Przykro mi, że ostatnio jesteśmy od siebie... oddaleni. Za mało rozmawiamy.

— Mi też — Mildred patrzyła na wypolerowaną klamkę, na której zaciskała dłoń.

— Może powinniśmy spędzić trochę czasu razem. Tylko ty i ja.

Odegnała napływające do oczu łzy i zapytała jadowicie:

— Jasne, o czym chcesz rozmawiać, John?

Nie odpowiedział, wyszła więc do samochodu. Kątem oka widziała, jak patrzy na nią przez szybę w drzwiach.

Zdziwił ją, kiedy zaproponował kilka dni temu, by pojechała z nim do pastora na jedną z tych ich rozmów.

Początkowo bała się, że Becker namówił go do dołączenia do Kościoła, a teraz obydwaj chcieli zwerbować i Mildred, ale ciekawość i potencjalna ciąża skutecznie zachęciły ją do wzięcia udziału w spotkaniu.

John i pastor byli bardzo poważni. Usadzili ją na drewnianym, niewygodnym krześle, a potem długo i starannie dobierali słowa.

— Jesteś homoseksualistą? — zapytała, kiedy skończyli swoje wywody.

I nie wódź nas na pokuszenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz