Raphael wiedział od samego początku, że cała ta zabawa w terapię konwersyjną wybuchnie nad jego głową. A mimo wszystko z jakiegoś powodu decydował się w nią brnąć, aż zapędził się w kozi róg.
Znowu czuł się jak nastolatek, który za chwilkę zostanie przyłapany na gorącym uczynku.
Cały tydzień spędził na zamartwianiu się i planowaniu każdej możliwej ewentualności. W czwartek od nieprzespanej nocy do późnego popołudnia odliczał godziny, aż będzie musiał zejść do kancelarii. Nie mógł jeść, za to kilkukrotnie raczył się papierosami Betty i whiskey.
— Nie mogę na ciebie patrzeć — przy obiedzie Dorothy załamała ręce. — Co tydzień użerasz się z tym niewdzięcznym dupkiem. Dawno nie widziałam cię w takim stanie.
— Muszę przez to przejść. Jest za późno, by się wycofać.
Kiedy pokłócił się z Johnem, miał początkowo ochotę, by rzeczywiście pokazać mu, co miał na myśli, przeprowadzając "prawdziwą" terapię konwersyjną. Mściwość błyskawicznie wyparowała jednak do ogromnego poczucia winy.
Teraz napędzała go jedynie nadzieja, że to ostatnie spotkanie z Johnem.
Że policjant porządnie się sparzy i nie będzie chciał mieć już nic z Beckerem do czynienia.
— Może nie powinnam się wypowiadać, skoro nie do końca wiem, jak to tak naprawdę wygląda, ale czy możesz jakoś zmienić przebieg tego spotkania, żeby nie było... jak mi opowiadaliście? — podsunęła Betty.
Raphael pokręcił jednak smutno głową.
— Oczywiście nie mogę zaprosić żadnej kobiety, by nam towarzyszyła. Skupimy się więc na zdjęciach — ostatnie słowo niemal nie mogło przejść mu przez gardło. — No i nie mogę zdobyć kroplówki, wziąłem więc butelkę emetyków z apteki.
— Zanim się obejrzysz, będzie po wszystkim — Dorothy pogładziła go po ramieniu. — A kto wie, może Collins też się zrazi i przestanie przychodzić.
Raphael zaciągnął się dymem z papierosa, a kobiety wymieniły spojrzenia.
— Chyba że nie chcesz, żeby on się do ciebie zraził... — zaczęła zaczepnie Betty.
— Zależy mi na nim dokładnie tak samo, jakby mi zależało na każdej innej osobie przechodzącej przez to, co on.
— Masz rację, przepraszam.
Mężczyzna poddał się grzebaniu w talerzu, z którego i tak nic nie zjadł, i wstał od stołu.
— Powinienem zejść na dół i wszystko przygotować.
— Chcesz, żebyśmy poczekały na ciebie?
— Dzięki Dorothy, ale będę pewnie chciał od razu iść spać.
Doceniał starania żony, w końcu nikt nie rozumiał go tak, jak ona. Z drugiej jednak strony chciał jak najszybciej mieć to za sobą i nigdy do tego nie wracać.
W kancelarii zaciągnął szczelnie wszystkie zasłony, ustawił biały ekran i rzutnik na środku pomieszczenia. Przed ekranem postawił krzesło, wiaderko i chusteczki.
Dłonie trzęsły mu się, kiedy wkładał kolejne slajdy do projektora. Tak też zastał go John.
— Mogę wejść? Drzwi były otwarte.
— Witaj, John.
Policjant zagwizdał na widok projektora.
— Świetny sprzęt, muszę kiedyś taki sobie sprawić.
— Pożyczyłem go ze szkółki niedzielnej na dzisiaj, mam nadzieję, że nikt się nie obrazi — Raphael uśmiechnął się blado.
Przez chwilę stali w gabinecie w zupełnej ciszy.
CZYTASZ
I nie wódź nas na pokuszenie
RomansaLato, rok 1957. Dzielnica Glenwood w Raleigh. Policjant John Collins z żoną Mildred od miesięcy starają się o dziecko, niestety bezskutecznie. Aby rozwikłać ten problem, oddają się w ręce "cudotwórcy od związków", pastora Raphaela Beckera, który wkr...