Mildred oglądała kolejną powtórkę "Lucy", chociaż powinna była sprzątać.
Siedziała na brzegu kanapy w fartuszku, z miotełką do kurzu w jednej dłoni i papierosem w drugiej. Trudno było jej oderwać oczy od ekranu, zwłaszcza kiedy powinna zajmować się czymś innym.
Dzisiaj miał przyjść ktoś z firmy budowlanej, którą zatrudniła do małego remontu w salonie.
Ostatnio, im więcej Mildred spędzała tu czasu, tym bardziej miała wrażenie, że się dusi. Szarość ścian przypominała jej o kurzu, a wyblakły odcień sprawiał, że chciała uciec, gdzie pieprz rośnie.
Na szczęście John nie czekał, aż wywierci mu dziurę w brzuchu i dość łatwo przystał na propozycję zmian. Może tak samo da się namówić na wymianę mebli, aby Mildred w końcu pokazała Betty Anderson, że ona też może mieć piękny salon.
Tak, po remoncie urządzi przyjęcie, grilla. I niby mimochodem wszystkim im pokaże.
Uśmiechała się na samą myśl o ich głupich minach.
Idealnie byłoby, gdyby na przyjęciu mogła też pochwalić się ciążą...
Nie mogłaby znieść wtedy zapachu mięsa i węgla.
Wszystko przez te nudności.
Z rozmyślań Mildred wyrwał Ben siadający obok na kanapie.
— A co ty tutaj robisz? — zaciekawiła się. — Prawie dorosły chłopak nie powinien siedzieć w domu w środku dnia latem.
— Peggy poszła do siebie na lunch — wyjaśnił, zajadając się ciastkiem.
Kobieta z irytacją popatrzyła na jego pełne okruchów usta.
— Ciastka są dla robotników. Zaraz będą. — Pomyślała przez chwilę i dodała: — Proszę, nie baw się z tą Peggy w jakieś głupie zabawy. Jeśli zajdzie w ciążę, obydwoje najemy się wstydu co nie miara.
Buzię Bena wykrzywił grymas.
— Mamo, ja mam dwanaście lat.
— Skąd ja mam wiedzieć, co wam chodzi po tych pustych, dwunastoletnich głowach, skoro tak bardzo kochacie tego waszego obleśnego Elvisa?
Ben jednym kęsem dokończył ciastko.
— To ciekawe, że jeśli robię coś złego, to jestem "prawie dorosły", a kiedy proszę cię o coś normalnego, to nagle gówniarz ze mnie.
— Przestań pyskować do matki — powiedziała niewzruszona. — Znowu chodzi ci o papierosy?
Chłopak wzruszył ramionami. W tym samym momencie usłyszeli dzwonek do drzwi.
— Idź, otwórz — poleciła.
Mildred odłożyła miotełkę do kurzu i zdjęła fartuszek, pod którym miała codzienną sukienkę. Wyłączyła telewizor i wyszła do przedpokoju, aby powitać mężczyznę z firmy budowlanej. Od razu przemknęło jej przez myśl, że powinna była założyć ładniejszą lub nowszą sukienkę.
— Dzień dobry, Frank McCook.
— Mildred Collins, dziękuję, że zjawił się pan z tak krótkim wyprzedzeniem, zależy mi na jak najszybszym rozpoczęciu pracy.
Gdyby nie wiedziała, że McCook jest właścicielem lokalnej firmy budowlanej, nie chciałaby minąć go na ulicy. Wyglądał na jednego z tych nowojorskich beatników.
Co chciał osiągnąć brodą i długimi, chociaż zaczesanymi schludnie do tyłu, włosami? Przeciw czemu się buntował?
— Mamo? — Stojący za gościem Ben wskazał na papierośnicę Mildred z pytającym wyrazem twarzy.
![](https://img.wattpad.com/cover/361868336-288-k779390.jpg)
CZYTASZ
I nie wódź nas na pokuszenie
RomanceLato, rok 1957. Dzielnica Glenwood w Raleigh. Policjant John Collins z żoną Mildred od miesięcy starają się o dziecko, niestety bezskutecznie. Aby rozwikłać ten problem, oddają się w ręce "cudotwórcy od związków", pastora Raphaela Beckera, który wkr...