Raphael wcale nie wyczekiwał kolejnego spotkania z Johnem Collinsem.
Chociaż starał się zdusić w sobie to grzeszne myślenie i niegotowość do pomocy potrzebującemu, nie mógł też wyzbyć się wrażenia, że "terapia" z policjantem prowadziła w jakiś sposób do czegoś złego.
Myślał też o kolejnych kłamstwach i potencjalnych wymówkach.
Chodził na spacery do zacienionych lasów Północnej Karoliny i układał wypowiedzi, które nigdy nie opuściły jednak jego ust.
Dorothy jest chora, muszę się nią zająć.
Mam wyciek gazu w gabinecie.
Moi przełożeni nie zgodzili się na to, bym prowadził terapię konwersyjną, bo się na niej nie znam.
Nie mogę ci pomóc.
Raphael nie lubił jednak wymówek. Źle czuł się z tym, że zostawiłby kogoś tak chorego i zdesperowanego samemu sobie. Tu już nie chodziło o dziecko Mildred, ale o zdrowie psychiczne i duszę Johna.
A więc dokładnie tak, jak się umówili, Raphael czekał na policjanta w kancelarii. Mężczyzna zjawił się punktualnie o 18:00.
— Dobry wieczór.
— Witaj, John. Dzisiaj popracujemy nad tym, żeby poznać się trochę bliżej — zapowiedział pastor, kiedy gość zajął miejsce przy biurku.
— Cholera, może jeszcze chcesz mnie zahipnotyzować?
Becker zaśmiał się krótko, uprzejmie.
— Nie sądzę, żebyśmy musieli uciekać się do hipnozy. — Powiedział, gdy zajęli już miejsca. — Ale zacznijmy może od modlitwy. Wiem, że nie jesteś religijny, więc skup się po prostu na moich słowach.
Becker złożył dłonie razem i zamknął oczy.
— Ojcze, wyruszając w tę podróż, pokornie prosimy o twoje przewodnictwo i mądrość. Niech twój Duch uzdolni nas do słuchania z otwartym sercem. Niech naszym działaniem kieruje twoje słowo. Niech nasze wysiłki przyniosą pocieszenie, uzdrowienie i wskażą kierunek zagubionym. Powierzamy się twoim dłoniom, ponieważ wierzymy, że dzięki tobie wszystko jest możliwe. Niech twoje imię będzie uwielbione, a twoja wola się stanie. Amen.
— Amen — powtórzył niepewnie John.
Raphael wziął łyk wody ze szklanki tuż obok i zaczął:
— John, czy wierzysz w Boga?
— A co to za pytanie? — zapytał lekko obruszony policjant. — Oczywiście, że tak.
— A czy wierzysz, że przywróci ci zdrowy rozsądek?
Collins zawahał się.
— Wierzę, że rozmowa z tobą pozwoli mi inaczej spojrzeć na pewne sprawy, a więc nie bezpośrednio, ale tak, wierzę w to.
— Nie ważne, jak Go rozumiesz. Musisz oddać się Mu w całości, a On z pewnością pomoże ci odbić się od dna.
— Nie mogę się doczekać.
Raphael uśmiechnął się na tę uwagę, a jednak pozostał poważny.
— Bóg stworzył kobiety i mężczyzn, aby mogli służyć sobie wzajemnie — tłumaczył. — Taki jest porządek świata, taka jest nasza natura. Ale czasami ze względu na rozwój cywilizacji rodzą się pewne zaburzenia.
— Uwierz mi, doskonale o tym wiem.
— Wyznałeś Bogu i mi swój błąd, a teraz jesteś gotowy, aby On usunął wszystkie te wady charakteru. Zwróć się do Niego w pokorze, aby usunął twoje braki.
![](https://img.wattpad.com/cover/361868336-288-k779390.jpg)
CZYTASZ
I nie wódź nas na pokuszenie
Roman d'amourLato, rok 1957. Dzielnica Glenwood w Raleigh. Policjant John Collins z żoną Mildred od miesięcy starają się o dziecko, niestety bezskutecznie. Aby rozwikłać ten problem, oddają się w ręce "cudotwórcy od związków", pastora Raphaela Beckera, który wkr...