Rozdział 25

290 18 13
                                    

POV: Kylie

Następnego dnia praktycznie nic nie pamiętałam, a tak szczerze? To w ogóle nic nie pamiętałam. Więc mniej więcej Nicholas mi wyjaśnił. Że zachowywałam się jak wariatka i takie tam.

Oczywiście nie nazwał mnie wariatką, ale ja tak wyczytałam z jego opisu. Bo pewnie tak było naprawdę.

Mogłam zachowywać się jakby brakowało mi piątej klepiki. Zupełnie jak nie ja...

Pamiętam tylko tyle, że odebrałam telefon. Usłyszałam jakieś zdanie, a reszta pojawia się w mojej głowie jak przez mgłę albo jako pustka.

Jedna wielka otchłań.

- Dziękuję, że zgodziłyście się zostać - powiedziałam, żegnąc się z nimi. Melody uśmiechnęła się do mnie szeroko.

Nicholas powiedział mi co zrobiłam będąc pod wpływem jakiegoś ataku...Chciałam ją przeprosić za to, że ją uderzyłam. Lecz brunetka nie dawała mi nigdy skończyć. Uważała, że nie myślałam trzeźwo także nic się nie stało.

Czasem zastanawiam się na co sobie zasłużyłam, dostając od Boga takich wspaniałych ludzi jak siostra Whisker'a.

Gdy Dorota, Emil i Melody odjechali weszłam do środka oraz poszłam do salonu. Usiadłam się na kanapie obok mężczyzny.

Wtuliłam się w niego, a następnie spojrzałam na swoją dłoń.

Cały czas miałam na ręce bandaż, który był nasiąknięty moją krwią.

- Nicholas, myślisz, że kiedyś będziemy żyć spokojnie? Że w końcu zaznamy szczęścia? - zapytałam, dyskretnie na niego spoglądając.

- Oczywiście, że tak, maleńka - potwierdził. - Właśnie teraz jesteśmy szczęśliwi. Mamy siebie i bliźniaki w drodze, czego więcej na trzeba? - spytał retorycznie.

No niby niczego. Ale cały czas martwię się o przyszłość dla moich dzieci. Nie chcę żeby były wrzucone w ten wir ciągłych ataków mafii, morderstwo i innych rzeczy.

Chce jako ich matka zapewnić im spokój. Dom w którym będą czuli się bezpiecznie.

Ja nie miałam takiego miejsca na ziemi. Ani w domu, w którym mieszkałam ani nigdzie indziej. Lecz gdy poznałam Whisker'a wtedy poczułam, że to to.

Że jego ramiona będą w pełni bezpiecznym dla mnie miejscem.

- Po prostu chcę żeby nasze dzieci miały spokojne dzieciństwo...- przyznałam niemalże szeptem. Brunet spojrzał mi głęboko w oczy. - Nie chce żeby przeżywali jakieś cholerne piekło jak ja...

- Ej, ej...- szepnął. Chwycił moją twarz w swoje dłonie. Pocałował mnie w czoło, dodając otuchy. - Nie będzie tak, jasne? Ja nie jestem Patrick, a ty nie jesteś i nie będziesz złą matką - oznajmił. Wzruszyłam ramionami.

- Niby tak...Ale jestem córką zła wcielonego...Co jeśli nie podołam w roli matki? Co jeśli spieprze im życie, jak on mi chciał? - drążyłam. W głowie zaczęło tlić się od masy pytań, a odpowiedzi jak nie było tak nie było...

- Nie jesteś Patrick Flower - burknął stanowczym tonem głosu. Przekręciłam oczami.

- Mam jego nazwisko nadal...- odparłam, wykłócając się z nim. Zbliżył swoje wargi do mojego ucha.

- Jeszcze tak, lecz niedługo już nie będziesz Flower, wiedźmo - wyszeptał. Jego głos przyprawił mnie o gęsią skórkę. Poczułam jak po ciele przechodzi mnie dreszcz.

- Co ty kombinujesz? - spytałam. Niebiesko-szarooki wzruszył ramionami, szeroki się uśmiechając.
Jak mężczyzna chciał mi odpowiedzieć, ktoś zapukał do drzwi. Zmarszczyłam czoło.

I want to love you #2 [18+] (W TRAKCIE KOREKTY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz