-jej już nie ma... #21

103 7 9
                                    

-Chodźcie, pójdziemy tędy!-skrecilam w ścieżkę prowadzącą do lasu.
Ustawiłam dzieci w pary i powiedziałam by trzymały się blisko siebie.
-A czy to napewno bezpieczne?...-zapytało jedno z dzieci.
-Ze mną nic ci nie grozi.-uśmiechnęłam się lekko do chłopca który zadał pytanie.
Przypomniałam sobie o mojej bransoletce ze stokrotek.
Kazałam dzieciom się zatrzymać i stać przy Albercie, a sama stanęłam na środku pomiędzy trzema drzewami i przerwałam bransoletkę. Bardzo szybko ogarnął mnie chłód.
-Czyli jednak...
-Będziemy potrzebować waszej pomocy.
Lekki wiatr popchnął mnie w stronę drzew, wiedziałam że powinniśmy iść w tym właśnie kierunku.
Dotarłam do tego samego miejsca w którym byłam kilkanaście godzin temu.
-Przecież tu nikogo nie ma?-Albert patrzył na mnie pytającym spojrzeniem.
-Może nas nie widać...ale tu jesteśmy...
Chłopak obejrzał się do okoła i upadł na ziemię.
-Wystarczy uwierzyć.-popatrzylam na niego ze śmiechem.
Zbliżała się noc, więc stwierdziłam, że powinnam z kimś porozmawiać...
Odeszłam trochę dalej.
-Możemy porozmawiać?
Prze dłuższą chwilę, wokół była cisza.
-Oczywiście...
-Otóż...na akademię napadł...ten naukowiec...
-Oj...czyli potrzebujecie schronienia?...
-Na pewny okres czasu...tak.
Było już naprawdę ciemno więc wszyscy udaliśmy się do szałasów.
-Wszyscy się tu nie zmieścimy...niech dzieci śpią w szałasach, a ja i Albert będziemy spać na trawie.
-Ale...-chłopak zaczął mówić jednak szturchnęłam go w ramię tym samym uciszając go.
-To są jeszcze dzieci.-szepnelam.-jakoś damy radę.-na koniec uśmiechnęłam się do niego.-Kładźmy się spać.
Opowiedziałam dzieciom bajkę i po chwili nie spałam tylko ja i Albert.
Położyłam się na trawie i próbowałam zasnąć. Po około 10 minutach usłyszałam:
-Ada, śpisz?
Odwróciłam się i zobaczyłam, że mój przyjaciel na mnie patrzy.
-Nie mogę zasnąć. A ty?
-Ja też...myślisz, że wrócimy do akademii?
-Albert...jej już nie ma...
On posmutniał, jakby spędził w niej cale życie.
-Chwila...a co z panem Kleksem?...
Zamrugałam oczami, po chwili przypomniałam sobie, że taka osoba w ogóle istnieje.
-Nie wiem...myślisz, że powinniśmy tam wrócić?...
-Oczywiście, przecież...mogło mu się coś stać.
Położyłam się na plecach rozmyślając.
-Pojdziemy tam rano, nie możemy zostawić dzieci samych.
Prze długi czas nie mogłam zasnąć. Stwierdziłam, że może pójdę zobaczyć czy z akademią jest tak źle jak myślę.
Powoli wstałam z trawy, żeby nie obudzić Alberta. Światło księżyca oświetlało mi drogę.
Po kilkunastu minutach byłam przy wyjściu z lasu. Zastanawiałam się czy na pewno dobrym pomysłem jest udanie się tam. Gdy nagle usłyszałam głos za sobą.
-Myślałaś, że uda ci się wymknąć niezauważenie? Narobiłaś pełno hałasu.-za mną stał mój przyjaciel.
-Ja...chciałam tylko popatrzeć na gwiazdy...
-Wychodząc z lasu? Nie masz lepszej wymówki?
Patrzyliśmy na siebie chwilę, aż w końcu oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Razem położyliśmy się na trawie.
-Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć spadającej gwiazdy...-Odrazu zaczęłam rozglądać się za wspomnianą spadająca gwiazdą. On to zauważył i dodał.-tam jest.
Pomyślałam życzenie. Chciałam, aby mój tata wrócił do domu...
-O czym pomyślałaś?
-Co?...a o niczym.-nie chciałam z nim rózmawiać o tacie.
-Może wrócimy w głąb lasu?
Zadał odpowiednie pytanie, bo właśnie zaczął padać deszcz
-Lepiej wracajmy.
Razem w około kilka minut znaleźliśmy drogę.
Albert położył się na trawie, a ja jeszcze raz obejrzałam się w około zanim sama się położyłam.
-Dobranoc.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hello⭐
Przepraszam, że nie było rozdziałów w piątek i sobotę, ale źle się czułam🥹
Następny będzie pewnie jutro 💕
Dziękuję za wszystkie głosy i komentarze 🫰

Co wydarzyło się później?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz