PROLOG

23 4 1
                                    

Zarośla brutalnie wbijały mi się w ciało. Czułam pod skórą kolce, a zęby zaciskałam na wargach, rozpoznając na języku metaliczny posmak krwi. Nogi miałam już całkowicie poharatane, a do kolan powbijały mi się drobne kamyczki i patyki. Moja tunika była brudna od ziemi i przemoczona od deszczu, który padał od kilku dni. W niektórych miejscach mogłam dostrzec również i plamy własnej krwi.

– Gdzie polazła?!

Wzdrygnęłam się, gdy tylko doszedł mnie głos jednego ze strażników miejskich. Przełknęłam ślinę i cofnęłam się w głąb jednego z krzaków. Syknęłam i skwasiłam minę w momencie, gdy moja naga noga otarła się o kolejny kolec.

– Nie mogła pobiec daleko – odpowiedział drugi.

I miał rację. Byłam zdecydowanie za blisko.

Wsłuchiwałam się w ich głosy. Kroki stawały się coraz to głośniejsze i wyraźniejsze, dlatego schyliłam głowę jeszcze niżej, co wiązało się z zarysowaniem sobie czoła kolcem krzewu. Zapewne pozostawi po sobie brzydki ślad sączącej się krwi.

W myślach mówiłam sobie, abym się w końcu ruszyła i po cichu uciekła dalej, jednak ciało nie słuchało. Byłam całkowicie sparaliżowana. Jedne moje serce się ruszało. Biło jak oszalałe w klatce piersiowej na tyle głośno, że gdyby strażnicy mnie teraz dopadli, na pewno by je usłyszeli.

Byłam za młoda, by być odważna. Obawiałam się bólu i kłamstwa, ale nie bałam się świata, który codziennie oglądałam zza szyby mojego okna w małej klitce w sierocińcu. Patrzyłam na niego z zachwytem. Podziwiałam kobiety w kimono, z eleganciki fryzurami, które trzymały swoich mężczyzn pod ramię. Uśmiechali się idąc ulicą, ale ja zastanawiałam się co przeżywali wewnątrz siebie. Świat był zakłamany. Wszystko co oglądaliśmy, było oszustwem i jedynie wystąpieniem przed publicznością. Mało kto potrafił mówić prawdę. Ale nie bałam się ludzi. Wiedziałam, że każdy w głębi duszy jest zagubiony. Bałam się jedynie tego, że sama byłam na dobrej drodze, by również stać się pacynką w przestawieniu.

Na głowie poczułam mocniejsze krople deszczu. Palcami przesunęłam za ucho kosmyki brązowych włosów, które spadły mi na oczy.

– Pójdzie sobie może w drugą stronę? – jęknęłam sama do siebie, zniżając głos, by straż mnie nie usłyszała.

Wychyliłam lekko głowę znad krzaka i zmrużyłam oczy, próbując dostrzec paru mężczyzn, którzy za mną wybiegli. Mimo ciemnych, burzowych chmur i zbliżającej się nocy, dostrzegłam dwóch, szwędających się nieopodal mojej kryjówki. Patrzyłam na nich z góry, ciesząc się, że w sierocińcu nie marnowałam dni na leżeniu na materacu, a wiele czasu poświęcałam nad różnymi ćwiczeniami. W momencie, gdy wyskoczyłam przez okno i zjechałam po rynnie, miałam dokładnie piętnaście sekund by wziąć nogi za pas i uciec. Później albo nianie Gosue, albo strażnicy sierocińca by się zorientowali, że brakuje jednego dziecka na kolacji.

W sierocińcu niań Gosue panowało tylko kilka zasad – wypuszczały nas z pokoju tylko trzy razy w ciągu dnia, na śniadanie, obiad i kolację. Wszystkie te posiłki nie były ani tuczące, ani syte. Najczęściej były to owoce. Czasem zdarzyło się, że w święto dostawaliśmy ryż. Każde dziecko miało swój pokój, który dzieliło z kimś, albo samemu. W momencie, gdy nie słuchaliśmy się poleceń, zostawaliśmy karani. Najczęściej wtedy zamykały nas w pokojach na dłuższy czas, abyśmy przegapili posiłki.

Wszyscy wyglądaliśmy podobnie. Raz na rok przyjeżdżał mężczyzna, który nas obcinał. Chłopców na bardzo krótko, a dziewczynkom włosy podcinał do ramion. Nosiliśmy te same, białe tuniki, które zmienialiśmy raz, czasem dwa razy w przeciągu kilku tygodni. Rzadko kiedy się myliśmy, bo nianie były zdania, że higiena nie była naszym priorytetem, kiedy całe dnie siedzieliśmy w pokojach.

Srebrny SkokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz