ROZDZIAŁ 5

4 1 0
                                    

Obecnie


Wybiegłam z knajpy, pchając ciężkie drzwi. Na zewnątrz było już naprawdę mgliście, bo mimo blasku latarni, powłoki mgły zasłaniały wszelki blask. Z nieba padała również lekka mżawka, którą od razu wyczułam na swojej twarzy. Zapach piwa, dymu tytoniowego i spoconych ciał został za mną i urwał się, gdy drzwi za mną zatrzasnęły się, oddzielając mnie od pijaków. I taki zapach właśnie lubiłam – ten okropny i zdechły, bo to właśnie był zapach wolności. Dorosłości.

Mimo słabej widoczności, rozejrzałam się, wytężając wzrok. Starałam się odnaleźć blondwłosego chłopaka, który najprawdopodobniej ukradł moją sakiewkę. Potrzebowałam tych pieniędzy. Tylko one otwierały przede mną drzwi na możliwość wypłynięcia do Chin. Im więcej ich miałam, tym bardziej słyszałam bicie swojego serca z radości. Chciałam opuścić Japonię. Zniknąć z niej i ruszyć przed siebie, w podróż do innego kraju Azji.

Przede mną były dwie drogi. Jedna, która prowadziła w stronę miasta i druga, która doprowadziłaby mnie do portu. Nie miałam pojęcia gdzie mógł udać się chłopak. Nie słyszałam żadnych odgłosów, a już na pewno nie słyszałam kroków. Ruszyłam się jednak z miejsca i skierowałam się w kierunku portu. W karczmie zwróciłam uwagę na to, że blondyn miał wilgotne włosy. Wiedziałam jednak, że jeszcze nie padało, a wilgoć była jedynie blisko wody. Przyspieszyłam kroku i truchtem pobiegłam w stronę morza.

– Jeszcze jedno piwooo! Jutro będzie kac! – usłyszałam niedaleko siebie śpiew jakiegoś pijanego mężczyzny. Przekręciłam głowę, by zobaczyć, że szedł on oparty o dwóch innych facetów, którzy chwiejnym krokiem toczyli się po chodniku.

– Nowy dzień się skończy, a ranek minie gdzieeeś... – zaczął nową zwrotkę mężczyzna z łysiną na głowie.

– Gdzieś na zachodzieee! – dokończył gruby, z siwą brodą.

– Męki zostawimy w tyle, a...

Ten, który szedł po środku przystanął i zerknął na lewego, który wyszedł z solówką.

– Ty idioto! – palnął i uderzył go dłonią w tył głowy przez co łysy jeszcze bardziej się zachwiał i pchnięty w przód wyszedł kilka kroków przed siebie, zostawiając kolegów z butelkami z piwem w tyle. – Nie męki, a lęki!

Łysy obrócił się w jego stronę i zmrużył oczy.

– Lęki?

Obaj koledzy przytaknęli i ten z siwą brodą zaczął śpiewać ponownie.

Znałam tą piosenkę, bo pijacy często śpiewali ją przy barze, który obsługiwałam. Każda kolejna wersja różniła się od pierwotnej. Sho czasem przygrywał im na fujarce, a Naoto komentował to tylko przewróceniem oczami. Rozumiałam go, bo piosenka potrafiła wychodzić nam już bokiem.

Przyspieszyłam, starając się zostawić pijaków z tyłu. Oni ponowie złapali się w objęciach i „tanecznym" krokiem odeszli w ciemność.

Blondyna nigdzie nie było. Miałam wrażenie, że rozpłynął się w powietrzu. Dotarłam do portu, jednak i tu nikogo nie było. Jedyne co potrafiłam dostrzec to kłaki mgły i statki, na których nikogo nie było. Na żadnym nie słychać było ludzi, a światła nie paliły się w żadnej kajucie pod pokładem.

Morze szumiało, fale rozbijały się o kamienie przy brzegu, a ptaki trzepotały skrzydłami. Kruki skrzeczały gdzieś w okolicach mostu, a nietoperze co chwilę przelatywały nad moją głową. Nigdzie nie było śladu po mężczyźnie.

Srebrny SkokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz