ROZDZIAŁ 14

2 1 0
                                    

2 lata wcześniej

Nie mogłam spać. W głowie miałam tyle myśli, których nie potrafiłam poukładać. Ostatnie tygodnie były strasznie intensywne. Rok temu, gdy w pełni zrozumiałam na czym polegał mechanizm pilnujący statuetki nie sądziłam, że treningi mogłyby być jeszcze cięższe. Od kilku dni trenuję walkę mieczem, która średnio mi wychodzi. Metalowe figury, które poruszają się w tańcu walki są dla mnie zbyt zaawansowane. Poruszają się za szybko, bo Fumio od razu włączył najsilniejszy tryb.

Jego zdaniem, jeśli nauczę się od razu ostrej walki obronnej i atakującej, z łatwiejszymi przeciwnikami pójdzie mi jeszcze lepiej. Było w tym wiele sensu, jednak pod koniec dnia, gdy słońce kierowało się ku zachodowi, chciałam się rozpłakać. Byłam wycieńczona wiecznymi treningami, które na chwilę obecną się nie kończyły. To było coś zupełnie innego, niż nauka walki wręcz z workiem treningowym, albo ćwiczenie rzutów do tarczy.

W momencie, kiedy trzymałam w dłoni miecz, a metalowe postacie zaczynały zgrzytać od rdzy, byłam świadoma tego, że to tylko maszyny. Walka wyglądałaby zupełnie inaczej, jeśli stałby przede mną żywy człowiek, którego nie mogłabym przewidzieć. Ruchy maszyn już znałam. Wiedziałam jak się poruszają od monotonicznych ćwiczeń. Bałam się prawdziwej walki.

Obróciłam się na bok, dostrzegając na zewnątrz ciemne niebo, zasłonięte chmurami. Od dawna nie padało, jednak burzowo deszczowe chmury cały czas wisiały w powietrzu i straszyły mieszkańców ulewą.

Podniosłam się z materaca, czując, że tej nocy nie uda mi się zmrużyć oka. Udałam się schodami na górę, wchodząc na palcach do sali treningowej. Mimo tego, że treningi od ostatnich dni nie były najłatwiejsze, czułam niedosyt. Ominęłam metalowe postacie, udając się na drugi koniec pomieszczenia. Stanęłam przed workiem treningowym i wymierzyłam w niego parę ciosów.

Nie wiedziałam która była godzina, ale usłyszałam na parterze huk. Moją pierwszą myślą był Fumio, który zapewne również nie mógł zasnąć. W całej świątyni było duszno od nadciągającej burzy. Powietrze było ciężkie i z trudem można było w nocy zmrużyć oczy. Huk jednak znów się powtórzył, dlatego przerwałam atakowanie worka i podeszłam do barierki przy schodach, by wyjrzeć na dół. Wychyliłam się, jednak niewiele dostrzegałam, dlatego zeszłam piętro niżej.

Kolejny huk, znacznie głośniejszy niż poprzednie.

Poczułam duszności, a serce znacznie mi przyspieszyło, gdy na parterze przebiegły dwie postacie, ubrane w ciemnobrązowe płaszcze, z kapturami zasłaniającymi im głowy. Jeden zatrzymał się przy schodach i uniósł głowę, zerkając na piętra nad nim. Prędko cofnęłam się w tył, chowając usta za dłonią. To był odruch bezwarunkowy. W świątyni panowała tak okropna ciemność, że ujrzenie mnie z dołu, musiałoby równać się z cudem.

Powoli zbliżyłam się do barierki, wychylając się ostrożnie w dół. Początkowo nikogo nie widziałam, ale dochodziły mnie odgłosy kroków, liczne i ciężkie. Czułam, jak włoski na karku stają mi dęba. Nie musiałam czekać długo, by na parterze pojawiły się kolejne osoby. Wszyscy byli ubrani w te same brązowe płaszcze z kapturami, które zasłaniały ich twarze. Szli parami, najpierw przebiegło dwóch, potem naliczyłam ich czworo, a zaraz za nimi do świątyni wbiegła cała gromada. Przemieszczali się cicho, ale ich wejście było pełne hałasu. Wyłamali drzwi z zawiasów, jakby nie mieli zamiaru pozostawić po sobie żadnych wątpliwości co do swoich intencji.

Serce biło mi mocno, a oddech stał się płytki. Z każdą chwilą czułam narastający niepokój, który przeradzał się w strach. Usłyszałam krzyk, a potem drugi, który rozpoznałam natychmiast – to był Fumio.

Srebrny SkokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz