Półtora roku wcześniej
Nietoperz miał wrażenie, że po jego skórze chodziły wszystkie możliwe karaluchy. Siedział cicho i zaciskał wargi, by tylko nie wydobyć z siebie odgłosu obrzydzenia. Nienawidził robali. Nienawidził ich małych nóżek, które całe były pokryte włoskami. Dopiero w momencie, kiedy jeden wszedł na jego dłoń, a potem schował się pod rękawem, zacisnął oczy i zaczął cicho piszczeć.
– Czy ty musisz? – westchnęła Sroka, przewracając zirytowana oczami.
Na polecenie Goryla, Sokół, razem z Nietoperzem, Kolibrem Sroką i Sową wyruszyli do Japonii, by odszukać dziewczyny ze zdjęcia w gazecie. Lider nie zdradził im za wiele, poza informacją, że jest ona niezbędna do tego, by ich następna misja zakończyła się sukcesem.
– Tak. – Pisnął cicho i szybko, jakby się bał, że karaluchy wejdą mu do ust, jakby zbyt długo przeciągał swoją odpowiedź.
Sroka zawyła i oparła tył głowy o wilgotne deski, które w niektórych miejscach były porośnięte grzybem. Płynęli statkiem kupców, którzy co kilka miesięcy pojawiali się na wyspie z towarami z Japonii.
– Co ja tu robię – dziwił się Nietoperz, próbując odwrócić swoją uwagę od robaków, które zbierały się przy jego ciele. – Co my tu robimy? Czemu nie popłyniemy statkiem Samuela? Po co nam kapitan i statek, skoro nawet go nie używamy?!
– Ciszej, na litość boską – warknął Sokół, który przez cały rej siedział cicho pod stosem beczek. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami, z przymkniętymi oczami wyglądał jakby spał. Ale on przysłuchiwał się wszystkim ich rozmowom. – Zaraz załoga do nas zejdzie.
– Nie moja wina, że cały ten statek jest niehigieniczny – kontynuował Nietoperz. – I oni przewożą tu jedzenie? Ha! Wolne żarty.
– Jedzenie nie mówi.
– Och, obawiam się, że to wkrótce może zacząć.
Sokół otworzył oczy, by zmierzyć nimi Nietoperza, który nic sobie z tego nie zrobił. nawet nie dostrzegł szarego, ostrego spojrzenia swojego kompana z grupy. Był zbyt zajęty wypędzaniem karaluchów z rękawa swojego płaszcza. Przeklinał pod nosem, czując na skórze malutkie nóżki robaków, co nieraz wywoływało w nim odruch wymiotny. A może to było morze?
Morze Wschodniochińskie było tej nocy niezwykle burzliwe. Statek kołysał się przez uderzenia fal, a puste beczki i skrzynki przesuwały się na pokładzie z jednego końca, na drugi. Koliber trzymał się kurczowo wieszaka, na którym zawieszone były sieci, a Sowa przytulała się do worka z ziemniakami, który od początku podróży stał nieruchomo w tym samym miejscu. Jedynie Sroka i Sokół byli spokojni. Dziewczyna możliwe, że zasypiała, nic sobie nie robiąc ze sztormu. Nie zwracała uwagi na to, że jej włosy przez kilka kolejnych dni będą gumowate i brudne. Opierała się o wilgotne i zgrzybiałe deski, odpoczywając i próbując jakoś przeżyć ten rejs. A Sokół? On jak usiadł, tak siedział do samego końca – z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi pięściami na klatce piersiowej.
Do portu w Jakohama dobili późnym popołudniem. W zatoce Tokijskiej nie było już wiele ludzi. Cała piątka niepostrzeżenie opuściła statek. Wyszli niezauważeni, a gdy byli z dala od portu, Nietoperz prędko zdjął z siebie płaszcz, otrzepując się z karaluchów.
– Nie wierzę, że to przeżyłem. Kurwa, przeżyłem walkę z tymi bestiami. Ja żyję!
– Wkładaj ten płaszcz, bo zaraz twój karabin zwróci uwagę przechodni – polecił mu Sokół, przystając tuż przy nim, by zakryć swoim ciałem broń.
CZYTASZ
Srebrny Skok
Teen FictionSześcioro wyrzutków, młodych ludzi, których świat skreślił zbyt wcześnie. Jeden lider, który zebrał ich z całego świata w jedno miejsce, tworząc kompanię. Gang, któremu dał cel i drugą szansę. Podarował im dom i rodzinę w zamian za jeden skok, do k...