Obecnie
Szliśmy gęsiego, z Sokołem na czele, który wyznaczał tempo marszu. Jego sylwetka była jak wyrzeźbiona w skale – muskularna, ale jednocześnie smukła. Każdy ruch mięśni pod jego białą, przylegającą koszulką był wyraźnie widoczny, gdy przemieszczał się wśród wilgotnej roślinności. Las, przez który szliśmy, mimo wczesnej pory, tętnił życiem. Tukany siedziały na drzewach, a ich kolorowe skrzydła przedzierały się przez ciemne liście. Wilgotne powietrze niosło zapach tropikalnych kwiatów i ziemi, a z każdej strony otaczały nas wysokie drzewa, których gałęzie splatały się niczym wielkie zielone sklepienie. Liście szumiały pod wpływem lekkiego wiatru, a niewidoczne małpy, których odgłosy dało się słyszeć wszędzie, krążyły w cieniach, obserwując nas uważnie.
– Wybacz, że ostatnie jestem brzydka – mruknęła Papuga, spoglądając przez ramię na Kolibra, który szedł za nami.
Koliber zareagował od razu, z uśmiechem na ustach. Zrobił szybki krok naprzód i objął dziewczynę ramieniem, przyciągając do siebie.
– Co ty gadasz? – zapytał cicho, tuląc ją do swojej klatki piersiowej. – W życiu nie byłaś śliczniejsza.
Na ich czułości przewróciłam oczami, przez co potknęłam się o wystający kamień. Zanim zdążyłam się wyprostować, wpadłam na Srokę idącą przede mną. Białowłosa odwróciła się do mnie z irytacją w oczach, wydychając powietrze ciężkim westchnieniem.
– Chodzimy tędy co najmniej cztery razy dziennie, a ty dalej zapominasz o tym, że na ścieżce są przeszkody do wyminięcia?
– Może po prostu ciebie podziwiam zamiast patrzeć pod nogi? – mruknęłam, dorównując jej kroku. Wcisnęłam zmarznięte dłonie do kieszeni spodni, pociągając nosem.
Poranki od kilkunastu dni wyglądały tak samo – wstawaliśmy bladym świtem, jedliśmy duże śniadanie i ruszaliśmy do stodoły, by tam ćwiczyć aż do pory obiadowej. Czas mijał prędko (zazwyczaj), a mięśnie nie miały wystarczająco czasu na regenerację. Aktualnie byłam w takim stanie, że bałam się podnieść wyżej niż trzeba nogę, bo czułam, że odczepi się ona w miejscu miednicy i odpadnie. Nikt z nas nie skupiał się na wyglądzie, bo po półtora godzinnej rozgrzewce Sokoła, wszyscy przypominaliśmy mopy do podłogi. Pot lał się z nas strumieniami, a serca kołatały szybciej niż język Nietoperza.
Sroka uśmiechnęła się z półprzymkniętymi oczami, ale jej zmęczenie było wyraźnie widoczne. Codziennie wyglądała tak samo. Ledwo chodziła, a jej oczy z każdą sekundą zamykały się na coraz dłużej. Walczyła ze snem, a ja tylko obstawiałam, kiedy przegra. Znałam tą dziewczynę naprawdę długo i wiedziałam, że mogła zabić naprawdę wiele ludzi – potrafiła walczyć jak mało kto. Potrafiła również kraść o wiele lepiej niż ja. Poruszała się bezszelestnie, w przeciwieństwie do mnie i mojego kroku słonia. Jednak była jedna rzecz, z którą Sroka nie miała szans – sen, bo gdyby mogła, przespałaby cały dzień. Może i z nim walczyła, jednak on zawsze w końcu z nią wygrywał.
– A może po prostu znowu mało spałaś? – docięłam, patrząc na nią z boku. Ziewnęłam przy okazji, zarażając ją tym samym, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
– Spałabym dłużej, gdybyś mnie nie zagadywała – odpowiedziała z przekąsem.
– Ja jakoś śpię.
– Bo jesteś nienormalna – wywróciła oczami. – Normalny człowiek potrzebuje dwunastu godzin snu.
– Normalny człowiek potrzebuje ośmiu.
W tym momencie między nas dwie wskoczył Nietoperz, jak zwykle pełen energii, choć czasem miałam wrażenie, że to były tylko pozory. Jego duże ramiona objęły nas obie, jakby chciał nas ścisnąć jak w imadle.
CZYTASZ
Srebrny Skok
Teen FictionSześcioro wyrzutków, młodych ludzi, których świat skreślił zbyt wcześnie. Jeden lider, który zebrał ich z całego świata w jedno miejsce, tworząc kompanię. Gang, któremu dał cel i drugą szansę. Podarował im dom i rodzinę w zamian za jeden skok, do k...