ROZDZIAŁ 24

1 1 0
                                    

Rok wcześniej


Sokół wszedł do knajpy, a z pchnięciem ciężkich, drewnianych drzwi naszła go nagła chęć zawrócenia. Miasto Fukuoka zawsze wzbudzało w nim niechęć. Kojarzyło mu się z wieczną wilgocią, brudnymi ulicami tonącymi w deszczu i mgłą, która zdawała się pożerać wszystko, co napotkała. Ludzie byli nieuważni, snuli się bez celu, przypominając przybłędów z ulic. Powozy raz po raz wjeżdżały na chodniki, niemal potrącając przechodniów. To miasto było chaosem, wręcz katastrofą.

A jednak tutaj, wśród tego bezładu, odnaleźli Ilię Drago. Poszukiwania trwały pół roku. Mieli tylko jeden niepewny trop – zachodnią część kraju. To Sroka wysnuła teorię, że Ilia mogła planować odpłynąć stąd jak najdalej. Chciała uciec, uwolnić się od przeszłości, od sierocińca, więc było możliwe, że zbierała pieniądze na bilet do jednego z odległych krajów Azji. Dlatego szukali jej w miastach portowych. Bo z nich najszybciej mogłaby uciec.

Odnalezienie jej w tym przeklętym mieście było prawdziwym łutem szczęścia. Trafili na nią przypadkiem, w karczmie, gdzie biegała między stolikami, obsługując głośnych, podpitych klientów. Sokół, Koliber, Nietoperz i Sroka zatrzymali się tam, by chwilę odpocząć po tygodniach poszukiwań.

Sokół wciąż pamiętał moment, kiedy pierwszy raz ją zobaczył – wyłaniającą się z tłumu, z twarzą zmęczoną, ale zdeterminowaną. Zdecydowanie różniła się od dzieciaka, którego opisali im w sierocińcu, ale to musiała być ona. Cały czas widział w jej oczach ten sam upór, co wtedy.

Nie zamierzał ryzykować. Zostawił Ilię pod opieką Nietoperza, który, śledził każdy jej krok. Każdego dnia pilnował, gdy szła do pracy i gdy wracała do swojego nowego domu – opuszczonego magazynu na obrzeżach miasta, który służył jej za schronienie.

Sokół razem ze Sroką i Kolibrem wrócił na wyspę na pokładzie jednego ze statków. Chłodne, wilgotne powietrze rozmywało myśli, ale nie zdołało stłumić niepokoju, który zagnieździł się głęboko w jego umyśle. Miał szczerą nadzieję, że Nietoperz nie zgubił Ilii. Jeśli ten plan miał się powieść, musieli działać bezbłędnie.

Na nabrzeżu czekał Goryl. Stał nieruchomo, w cieniu, ze swoim cygarem w ustach. Gęste kłęby szarego dymu wiły się wokół jego twarzy, tworząc wokół niego zasłonę. Jego wzrok, mimo tego, był skupiony na członkach gangu, którzy dobijali do portu.

– Mam nadzieję, że przynosisz dobre wieści – odezwał się spokojnie, nie odrywając cygara od ust.

Sokół podszedł bliżej, czując na sobie ciężar tego spojrzenia. Nie było sensu owijać w bawełnę.

– Znaleźliśmy ją – oznajmił, prostując się, choć w środku się w nim gotowało. Już przyzwyczaił się do tego, że nic nie obchodził Goryla. Po tylu latach stał się dla niego tylko członkiem jego grupy. Nie był już jego synem. – I jeszcze jedno. Zabiłem Sowę.

Goryl uniósł brew, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Wziął długiego bucha, wypuszczając jeszcze więcej dymu, który rozlał się po okolicy jak ciężka, szara chmura.

– Zdarza się – odpowiedział beznamiętnie, jakby śmierć członka gangu była czymś zupełnie zwyczajnym, czymś, co można po prostu zaakceptować. – Miałeś powód, jak mniemam, czy może jednak mnie zaskoczysz i powiesz, że zabiłeś ją, bo cię wkurwiała?

– Należała do Gołębiarzy.

Goryl skinął głową, nie dodając nic więcej.

Po kilku tygodniach wrócili do Fukuoki, ale w zupełnie innym składzie. Tym razem płynął tylko Sokół i Goryl. Morze było niespokojne, a niebo ciężkie, jakby odzwierciedlało zbliżającą się burzę, ale ani Sokół, ani Goryl nie zwracali na to uwagi.

Srebrny SkokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz