Rozdział 17.

107 17 3
                                    

Do Londynu wrócił w niedzielę, a podwójna zmiana czasu trochę nim zachwiała, ale spodziewał się, że będzie gorzej. Gdy przyjechał do mieszkania, był już wieczór, więc od razu wziął tabletkę na sen, aby móc zasnąć i nie przeżywać jet laga, ponieważ w poniedziałek musiał być w pracy, ale nie zamierzał być tam od rana. W głowie miał dziwny mętlik po słowach Agnes oraz pytaniu Hannah. Wcześniej uważał, że zmienił swoje postępowanie i bardziej skupiał się na życiu towarzyskim, ale gdy patrzył teraz na jego relację z Harrym, to musiał przyznać, ze byłą łudząco podobna do tej z Agnes. Znowu połączyła go z kimś nić pożądania i to ona grała główną rolę. Oczywiście, poznawali się co raz bardziej, ale czy szatyn dalej nie był jakiś zdystansowany? Przecież nawet nie powiedział mu o rozwodzie, byli tylko na dwóch prawdziwych rankach, a ich spotkania zazwyczaj obracały się wokół seksu. Nie kłócili się, ale bał się, że kiedy zaczną to będą zachowywać się jak w jego małżeństwie - nieudanym małżeństwie. Może tak naprawdę w ogóle się nie zmienił? Dalej był arogancki i może firma oficjalnie nie była już jego numerem jeden, to nie wyobrażał sobie jeszcze bardziej odpuścić. Nie chciał zranić Twista, ale też nie chciał budować kolejnego związku w taki sam sposób, bo skończyłby się tak samo jak jego małżeństwo.

Myślał nad tym również w firmie, przez co nie umiał się na niczym skupić. Veronica przynosiła mu ciągle jakieś dokumnety, ale gdy tylko je czytać, to po minucie tracił wątek i nie miał pojęcia, czego dotyczyły. Miał ochotę przekląć psycholożkę, ponieważ ta sprawiła, że czuł się niepewnie i nie wiedział, co miał powiedzieć.

Obudził go dźwięk biurowego telefonu, więc podniósł słuchawkę, wzdychając.

- Co się dzieje? - spytał lekko zirytowany sam na siebie.

- Pan Twist do Pana. Może wejść? - spytała Veronica, na co Louis zmarszczył brwi, po czym spojrzał na swój telefon. A raczej spojrzał na miejsce, gdzie zawsze był, ale biurko było puste. Poklepał swoje kieszenie w garniturze, ale tam również nie było urządzenia. Przeklął cicho, uświadamiając sobie, że musiał zostawić go w samochodzie. - Panie Tomlinson? - odezwała się ponownie.

- Tak, niech wejdzie - odpowiedział już zły na siebie i odłożył telefon.

Nie miał pojęcia, jak mógł zapomnieć o telefonie, ale nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz go używał, więc Harry pewnie się niepokoił i dlatego przyszedł. Mężczyzna po sekundzie pojawił się w jego gabinecie i nie wyglądał na zadowolonego.

- Myślałem, że coś ci się stało - powiedział na wstępie, podchodząc do jego biurka, na co szatyn skrzywił się, wiedząc, że to nie był dobry dzień na kłótnie.

- Wiem, przepraszam, zostawiłem gdzieś telefon - powiedział, wzdychając i odsunął się od biurka, aby wstać.

- Louis, nie dawałeś znaku życia, odkąd wsiadłeś do samolotu - zawołał, ale szatyn widział, że ledwo się powstrzymywał od wybuchu, ponieważ jego dłonie były zaciśnięte. - Dzwoniłem do ciebie, ale nie dobierałeś.

- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz używałem swojego telefonu - starał się wytłumaczyć, stając prosto. - Harry, żyję i nic mi nie jest.

Brunet zmarszczył swoje brwi, nie przyjmując chyba w pełni jego wytłumaczeń, ale Louis nie zamierzał go prosić o wybaczenie. Przecież, gdyby naprawdę coś się stało podczas lotu, to mówiliby o tym wszędzie.

- W Stanach też zachowywałeś się dziwnie. Coś się stało? - spytał, krzyżując dłonie ręce na klatce piersiowej.

- Nie zachowywałem się dziwnie - bronił się, a teraz i on poczuł złość przez atak młodszego. Nie mógł mu powiedzieć o swoich myślach, ale też nie chciał, aby ktoś w tej chwili go analizował. - Mam za sobą dwa długie loty i dodatkowo ciężki weekend, możemy to odpuścić.

Dwie tajemnice.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz