Rozdział 10.

137 18 2
                                    


5,5 tysiąc słów - chyba najdłuższy rozdział. Bawcie się przy nim dobrze! 😊

***

Louis wrócił szybko do pracy, nie chcąc tracić czasu. Nie zamierzał nad tym długo rozmyślać, póki jego prawnik nie poinformuje go o wszystkim oficjalnie. Dopiero wtedy zapyta Veronice o czas na wyjazdy do Los Angeles, chociaż najchętniej przesunąłby je na koniec roku. Lub życia. Teraz miał inne obowiązki i musiał się na nich skupić. Wypełniał odpowiednie raporty kwartalne, dopiero po jakieś godzinie przypomniał sobie o balu. Zastanawiał się, czy Des przyjedzie ze Stanów, ale był prawie pewny, że tak. Może będzie to dobra chwila, aby go lepiej poznać i jakoś zapewnić, że dobrze wykorzystywał swoją szansę. Wiedział, że jego szef widział wszystko w raportach i nie szpiegował go, więc musiał być zadowolony, ale chciał też, aby ten go poznał oraz był go pewny na stanowisku dyrektora. Był jednak tutaj nowy, a w Stanach radził sobie bardzo dobrze.
Uśmiechnął się sam do siebie, czując w końcu rozluźnienie od telefonu Agnes. Musiał wymyślić dobry plan na ten bal charytatywny.
Kolejne dni szybko mijały. W środę musiał przejść się osobiście po wszystkich oddziałach, aby dostarczyć ich kwartalne raporty. Był to bardziej spokojny dzień, ponieważ chodził od działu do działu, zatrzymując się chwilę u każdego z dyrektorów, aby porozmawiać o poprzednim kwartale. Louis nie przepracował tutaj całych trzech miesięcy, ale już nieco wiedział o funkcjonowaniu firmy w Londynie. Miał dużo nowych obowiązków, których musiał się nauczyć, ale nie zaliczył dotychczas wpadki w dokumentacji, na wszystko wyrabiał się w terminach, a pracownicy nie narzekali - chyba wszystko szło dobrze. Dodatkowo Anglicy pracowali trochę inaczej niż Amerykanie, więc musiał znowu się przestawić, aby wpasować się rytm. Cieszył się, że przynajmniej firma mu zaufała i nikt nie musiał nad nim stać, aby sprawdzać, czy wszystko robił poprawnie. Miał swoją autonomię, za co był wdzięczny.

Zatrzymał się dłużej w dziale informatyki, ponieważ miewał ostatnio trochę problemów, gdy zespół chciał uzupełnić niektóre schematy. Rozejrzał się po dziale, aż zobaczył biuro dyrektora. Kojarzył go z wyglądu, a raczej ją, ponieważ była to niejaka Eveline Doch. Pamiętał ją z imprezy firmowej na początku jego pracy tutaj. Była całkiem miła, więc był pewny, że ta zaproponuje jakąś pomoc.

- Mam dokumenty kwartalne - powiedział do jej asystentki, która spojrzała na niego znad jakichś dokumentów. Miała czarne włosy spięte w koka i zieloną sukienkę, która podkreślała jej oczy. - Louis Tomlinson z dziesiątego - dopowiedział, gdy ta złapała za słuchawkę telefonu, aby pewnie poinformować swoją szefową.

- Pani Doch, dział inżynierów do Pani - powiedziała, po czym kiwnęła głową i wskazała na drzwi. - Może Pan wejść.

Szatyn kiwnął tylko głową i ruszył we wskazanym kierunku. Nie zapukał, a po prostu wszedł do środka. Eveline stała przy dużej szafie za jej biurkiem, chowając jakieś dokumenty. Jej gabinet był trochę mniejszy od jego i ciemniejszy, ponieważ panował tutaj grafit oraz czerń.

- Dzień dobry - przywitała go, obracając się przodem, a jej rude włosy zafalowały. Były długie oraz gęste. Pasowały do jej bladej cery oraz dużej ilości piegów na nosie, przez co wyglądała na młodszą, chociaż miała już czterdzieści lat. Louis jednak nigdy nie strzelałby w tę liczbę, gdyby miał sam ocenić jej wiek. Dodatkowo miała nienaganną sylwetkę i długie nogi, które zauważył, gdy ta wyszła zza biurka. Zawsze miał słabość do kobiecych nóg. A raczej do długich i zgrabnych. - Dziękuję, że przyniósł Pan dokumenty - powiedziała, wyciągając do niego dłoń, więc szatyn wręczył jej teczkę.

- Obowiązek to obowiązek - powiedział, posyłając jej uśmiech. - Gdyby coś było nie jasne, może Pani dzwonić. To mój pierwszy kwartał jako dyrektor.

Dwie tajemnice.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz