Prolog

693 52 0
                                    

Kate

– Miasto w Hiszpanii, prowincja Alicante, osiem liter i na "O"... – mruknęłam pod nosem, wymachując między palcami ołówkiem. Pochylałam się nad blatem baru i rozwiązywałam krzyżówkę... która średnio mi szła.

Boże byłam w to beznadziejna, ale uwielbiałam te wszystkie wykreślanki, krzyżówki czy zgadywanki. Od dziecka w dziwny sposób mnie to uspokajało.

Szkoda tylko, że nie byłam dobra z geografii...

– Przydałaby się Faith... – dodałam z westchnieniem, odsuwając od siebie krzyżówkę.

Prawda była taka, że największą frajdę z rozwiązywania tych krzyżówek miałam w momencie, gdy ona robiła to ze mną.

Faith jednak miała teraz za dużo na głowie, bym zwalała jej się z takimi błahostkami czy problemami. Mistrzostwa, treningi, igrzyska olimpijskie, a na dodatek sprawa z tym sukinsynem Ryanem.

Skoro ja miałam dość rozmyślania nad tym wszystkim to, co dopiero czuła moja biedna Faith.

Miałam ochotę udusić tego człowieka gdyby tylko pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Pieprzony Ryan Reid, wiedziałam, żeby mu nie ufać. Skrzywdził moją przyjaciółkę, a na dodatek teraz siedział cicho, nawet nie starając się jej przeprosić. Miałam cholerną ochotę rzucić w niego... kurwa czymkolwiek. Najlepiej naostrzonym ołówkiem.

Przetarłam dłońmi swoją zmęczoną twarz i chrząknęłam, starając pozbyć się chrypki ze swojego głosu. Byłam cholernie zmęczona, ale musiałam przeżyć jeszcze ostatnie cztery godziny zmiany, nim wrócę do domu i uderzę twarzą w poduszkę na łóżku, by wrócić do swojego ukochanego snu.

Po nocnej zmianie na barze ostatnie czego chciałam to kolejne użeranie się z ludźmi jeszcze od rana. Chwyciłam jednak filiżankę z ostatnim łykiem kawy i odblokowałam również telefon, spoglądając na jego wyświetlacz. Dochodziła dziewiąta.

– Kate! – krzyknął Terry z kuchni. Podeszłam do małego okienka łączącego bar i salę z kuchnią. To przez nie wydawane były potrawy. – Sernik na dziewiątkę – burknął, bo sam był zmęczony nocną zmianą. Dopiero jednak o jedenastej kończyliśmy, a na nasze miejsce przychodziła kolejna zmiana.

Uśmiechnęłam się do niego krótko, posyłając mu dłuższe spojrzenie. Terry był niewysokim, ale dobrze umięśnionym, młodym kucharzem z niespełnioną ambicją do własnego biznesu.

– Chcesz kawę? – zagadnęłam, wiedząc, że i tak muszę zrobić dwie na salę do sernika.

– Z koniakiem? – Mrugnął do mnie w ten swój uwodzicielski sposób, bo choć oboje byliśmy zmęczeni, potrzebowaliśmy trochę rozrywki, by przetrwać.

– Nie sądzę, żeby chef był z tego zadowolony... – westchnęłam, kręcąc głową z lekkim uśmiechem. Terry uderzył ręcznikiem o blat.

– Ale to ja popylam dwunastki od jedenastej do jedenastej, nie on. – Był zły, zmęczony i lekko poirytowany. Gdy posłałam mu dłuższe spojrzenie jedynie uniósł dłoń w geście przeprosin i ładnie się uśmiechając, złożył zamówienie. – Podwójne espresso, trochę pianki z mleka i podwójny koniak. – Cmoknął w powietrzu, posyłając mi buziaka, którego jak zawsze w naszych przekomarzankach złapałam w pięść i westchnęłam teatralnie, odwracając się na pięcie.

Sięgnęłam po tacę, filiżanki, pod talerzyki i łyżeczki oraz widelczyk. Zaczęłam przygotowywać kawę, spieniając więcej mleka dla Terry'ego.
Dwie cappuccino wyszły spod ekspresu ciśnieniowego, nim wstawiłam espresso dla kucharza. Z tacą obeszłam cały bar i ruszyłam do wnętrza sali, do stolika dziewiątego.

Jedynym problemem w naszej pracy był fakt, że musieliśmy sporo chodzić i o wszystkim pamiętać. A z moją pamięcią było jak z tą u złotej rybki — ogólnie przejebane. Dlatego też gdy zaniosłam jedynie ciasto i jedną kawę, przeklęłam cicho pod nosem, podając w stolik informację do gości, że doniosę za chwile drugą filiżankę.

Golden HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz