V. Ratunek Księcia z Bajki

471 46 1
                                    

Kate

Raczej mało kto uwierzyłby mi w fakt, że siedziałam w poczekalni u weterynarza z kotem, który zeżarł ptaka. Domowy kocur upolował ptaka. To było absurdalne, bo on się muchy bał!

A no i kolejną abstrakcją był fakt, że nie byłam tam sama. Herman pierdolony Cortés był tam ze mną, bo mój kot uznał, że nagle polubi spanie na jego nogach. Sierść na jego mordce dalej była upaprana czerwoną krwią tego pierdolonego ptaka. Powoli traciłam wiarę w swoje możliwości wychowawcze...

– Zdrajca – syknęłam w stronę białego sierściucha, pochylając się nad kolanami Hermana. Bounty jedynie miauknął i przeciągnął się, poprawiając swoją wygodną pozycję. Miał w kompletnym poważaniu fakt, że mogą mu zaraz płukać żołądek. – Pieprzony zdrajca. To ja cię karmię. – Uderzyłam palcem w swój mostek, po chwili przenosząc gniewne spojrzenie na Cortésa. – Nie on.

– Myślę, że dziś nakarmił się sam – skwitował, spoglądając na mnie z lekkim pobłażaniem. Poprawiłam się do prostej pozycji i założyłam ręce na piersi.

– A ty serio musiałeś tu wchodzić? – syknęłam, spoglądając na kobietę w rogu pomieszczenia, która z małą chihuahuą na rękach, co jakiś czas zerkała w naszą stronę. A raczej w stronę Hermana.

– Jakbyś wróciła do domu? Na ptaku? – sarknął, na co jedynie przewróciłam oczami. – Sama mnie tu przywlokłaś – kontynuował.

– Sam mnie do domu podwiozłeś. Skąd miałam zabrać samochód, skoro został pod uczelnią? – Ze złością sięgnęłam po kota na jego kolanach. Jeszcze jakieś pół godziny temu nie chciał go wpuścić do samochodu bez klatki, a teraz jak gdyby nigdy nic głaskał go sobie, gdy ten spał.

Zdrajcy. Obaj.

– Może znajdź kluczyki, to się dowiemy. – Zmrużyłam oczy, spoglądając na bruneta obok, który starał się wyczyścić ciemne ubrania z białej sierści kota. Bounty jak to najedzony kot, miał wyjebane i znowu poszedł spać.

– Jaki ty jesteś... – zaczęłam, jednak w tym samym momencie przed nami pojawiła się kobieta już wcześniej przyglądająca się naszej dwójce.

– Przepraszam? – zagadnęła, przerywając mi świetny pocisk w stronę tego idioty.

– Tak? – Herman odwrócił się w jej stronę, automatycznie przybierając na twarz łagodny wyraz wraz z delikatnym uśmiechem. Nie mogłam odebrać mężczyźnie tego, że był czarujący.

Był, dopóki nie otwierał swojej jadaczki i się nie odzywał. Denerwował mnie niemiłosiernie.

– Pan Cortés? – Kobieta wyglądała na około czterdziestkę, dodatkowo ubrana w wyciągnięty sweterek i jeansy dodawała sobie lat. Chihuahua na jej dłoniach warczała w stronę Bounty'ego, który jak zawsze, miał wszystko gdzieś, bo spał.

– Tak, to ja – odparł z dumą w głosie, na co niekontrolowanie prychnęłam. Poczekalnia, w jakiej się znajdowaliśmy nie była duża, wypełniona plakatami na ścianach i paroma szafkami z wystawami, miałam nadzieję, sztucznych szkieletów zwierząt, doskonale odbijała dźwięk. Dodatkowo ta śmieszna konwersacja odbywała się tuż obok mnie. Herman posłał mi wymowne spojrzenie, a ja dostrzegłam jedynie kątem oka konsternacje kobiety.

Ta jednak postanowiła kontynuować tę błazenadę.

Mógł zostać w aucie. A najlepiej to w ogóle na uczelni. Albo nie. Lepiej jakby został w tym swoim mrocznym, pełnym ciemnych kolorów mieszkaniu.

– O matko, nawet pan nie wie jakim fanem The Pats jest mój mąż. Aż szkoda, że poszedł już do samochodu. Gdyby tutaj siedział...

– Do brzegu można? Czekamy na wizytę – rzuciłam w jej kierunku, posyłając nieszczery i raczej dość nieprzyjazny uśmiech zarówno jej, jak i jej szczurowi.

Golden HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz