Kate
Kolor włosów wcale nie odpowiada za ilość ilorazu inteligencji właścicielki tych włosów. Chociaż zdarzały się wyjątki, gdzie ten był adekwatny. Mało kiedy byłam świadkiem tego, że blondynka za kierownicą spowodowała wypadek, a ruda okazała się fałszywa. Żarty z tego typu osób były jednak równie zabawne, co rzucanie ciętymi komentarzami w ich kierunku. Zwłaszcza, gdy cały wieczór wlewało się w siebie alkohol, by później można było się nim usprawiedliwić.
I choć przyszłam tutaj z jasnym celem zapisanym w swojej głowie, to zamiast wytargać połowę cheerleaderek z tego baru za włosy, skupiając się na tej jednej, kręcącej się wokół kapitana — wylądowałam na parkiecie na dobrą godzinę, nie pokazując się Cortésowi na oczy. Nie wiedział, że tu jestem. Jak mniemałam, sądził, że dalej siedzę w hotelu, bo najpewniej to przekazał mu Orion. Nie łudziłam się, że przyjaciel nic mu nie powiedział o swojej... wpadce.
– I got a pocket, got a pocketful of sunshine.
I got a love and I know that it's all mine, oh ooh oh oh – śpiewałam trochę zbyt głośno, gdy remix jednej z moich ulubionych piosenek poleciał w głośnikach. Wlałam jednak w siebie już dosyć alkoholu, żeby móc winę zrzucić na stan chociaż lekkiego upojenia.– Do what you want, but you're never gonna break me.
Sticks and stones are never gonna shake me, oh ooh oh oh – Usłyszałam tuż za sobą, a po chwili nieznana mi dziewczyna przykleiła się swoimi plecami do moich i zaczęła poruszać swoim ciałem w lustrzanym odbiciu do moich ruchów.
Uśmiech wdarł się na moje usta, gdy ze swoją towarzyszką przetańczyłyśmy nie jedną, nie dwie piosenki, bawiąc się przy tym w najlepszy możliwy sposób, zupełnie jakbyśmy znały się już od dawna.
Dziewczyna była szatynką, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że jej włosy wpadały w czerń. Miała charakterystyczne rysy twarzy wskazujące na to, że korzenie musiała mieć azjatyckie, albo nawet stamtąd pochodziła. Była zgrabną i w miarę wysoką na oko dwudziestoparolatką, chociaż wyglądała jeszcze młodziej niż pełnoletność w kwestii alkoholu w USA. Nie zwracałam jednak na to uwagi i jedynie bawiłam się z nią przez kolejne piosenki, dając sobie tym razem jedno realne do spełnienia zadanie — odpuścić. Na ten jeden wieczór dać sobie spokój... ze wszystkim. Byłam z dala od domu, problemów, codzienności i tak naprawdę mojego życia. Nikt mnie tu nie znał, ba! Nikt by mnie zapewne nawet nie chciał poznać. Wszyscy tu byli tylko z jednego powodu, żeby się zabawić. A imię towarzysza przy kieliszku nie było niezbędne do tego, aby z nim wypić.
– Muszę iść do łazienki! – Szatynka starała się przekrzyczeć tłum i głośną muzykę. Skinęłam głową na jej słowa, a gdy chwyciła moją dłoń, oddałam jej uścisk, idąc za nią.
– Pójdę z tobą! – rzuciłam, gdy spojrzała na mnie przez ramię. Wzruszyła jedynie ramionami i pociągnęła mnie w kierunku wąskiego korytarza po lewej od baru, który oświetlony przez jedynie czerwone światło, wydawał się być jeszcze mniejszy niż realnie był. Kolejka nie była długa, dlatego praktycznie od razu przecisnęłyśmy się między zebranymi dziewczynami i dostałyśmy się do środka.
– Idę poszukać wolnej kabiny – powiedziała, spoglądając na nasze odbicie w szerokim lustrze na czarnej ścianie. Odprowadziłam ją jedynie wzrokiem, posyłając przelotny uśmiech. Skupiłam się bowiem na swoim odbiciu, ponieważ rozmazany tusz do rzęs i mokre od potu skronie nie wyglądały zbyt dobrze. Dodatkowo potargane włosy i zjedzona do połowy pomadka nie wydawały się być zachęcające.
Czy ja chciałam być dziś zachęcająca? Przyszłam tu w zupełnie innym celu... chociaż po czasie i tak go odrzuciłam. Baw się, Kate! Dziś nikt cię tu nie zna!
CZYTASZ
Golden Hour
RomanceRoztrzepana dziewczyna spotyka poukładanego sportowca... Gdy Kate Hill przeprowadza się do oddalonego od St. John's o blisko sześciogodzinny lot Foxborough w stanie Massachusetts, postanawia zabawić się w klubie, by uczcić pierwsze zaliczone egzamin...