Sonia pakowała swoją torbę pod czujnym okiem Otisa. Chłopak nie wyglądał na zbyt zadowolonego faktem, że nie zamierzała mu powiedzieć dokąd znowu się wybiera. Dopiero co wróciła z Hogsmead, a dzisiaj o ile wiedział, nie prowadziła już żadnych lekcji. Ona natomiast zdawała sobie sprawę jak musiało to w jego oczach wyglądać. Zapewne uważał ją za desperatkę do szaleństwa zakochaną w Regulusie Blacku. Jednak tym razem nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu.
— Nie jesteś moim ojciem, abym musiała się przed tobą spowiadać — rzuciła w jego kierunku starając się go nieudolnie zniechęcić.
– A co ty wiesz o tym jaka jest rola ojca? — Nie byłby sobą, gdyby nie wytykał Soni w twarz każdej jej najmniejszej wady. — Twój ledwo zauważał, że istniejesz. No chyba, że akurat go zawodziłaś swoją ułomnością.
Zdusiła łzy napływające mi do oczu. Powtarzała sobie, że Otis wcale tak nie myśli i na pewno nie miał zamiaru jej zranić. Po prostu był szczery aż do bólu. Zahartowany przez okrutne komentarze swojej siostry oraz zawód własnego ojca. Widział w tym sposób na odreagowanie rosnącej w nim złości do niesprawiedliwości życia. Nigdy nie pogodził się z decyzją matki o konieczności opuszczenia świata czarodziejów dla ich dobra.
Pomimo ich całkiem różnych poglądów i coraz częstszych kłótni nadal byli przyjaciółmi. Przeżyli ze sobą zbyt wiele, aby coś mogło ich rozdzielić. W końcu pozwolił jej nawet zamieszkać pod swoim dachem za co była mu dozgonnie wdzięczna. Niewyobrażałaby sobie spędzenia kilku miesięcy samotnie w swoim pokoju. Na dodatek zajmując się chorą Śnieżką, która ciągle próbowała wymierzać sobie kary za doprowadzenie do wypadku Ingrid.
— Wrócę za godzinkę lub dwie. Nic mi się nie stanie. Obiecuję.
— Jeżeli cię skrzywdzi to połamię mu wszystkie kości. Nie potrzebuję do tego różdżki — zakończył swoją tyradę i zatrzasnął drzwi z głośnym hukiem.
Odetchnęła z ulgą. W końcu się go pozbyła. Wyciągnęła z bocznej kieszonki torebki notkę od Andromedy. Wbrew temu co twierdził Otis, to właśnie tam zamierzała się udać. Do Zakonu Feniksa na tajne spotkanie przeciwników śmierciocosiów. Czuła, że nadszedł na to odpowiedni moment. Skończyła siedemnaście lat, a poza tym pod nieobecność mamy, obudziła się w niej długo ukrywana buntownicza natura. Zupełnie jakby otworzyły się przed nią nowe możliwości, dzięki którym mogłaby osiągnąć wszystko czego tylko by sobie wymarzyła.
Bez większego trudu Sonia użyła proszku Fiuu, aby kilka chwil później pochłonęły ją płomienie. Wylądowała na miejscu okropnie kaszląc. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do nowoczesnych magicznych środków transportu używanych w Wielkiej Brytanii. Zdecydowanie wolała staroświeckie powozy ciągnięte przez abraksany.
— Och, panna Shafiq. Właśnie na ciebie oczekiwaliśmy — staruszek z długą białą brodą przywitał ją z uśmiechem na ustach.
Zaczerwieniła się, gdy zdała sobie sprawę z istnienia kilkunastu par oczu gapiących się prosto na nią. Najwyraźniej przerwała im w trakcie ważnych obrad. Jedyne czego pragnęła to zapaść się pod ziemię z upokorzemia. Niestety było już na to zdecydowanie za późno. Musiało to jakoś przetrwać.
Kiedy doszła do stanu używalności, otrzepała swoją sukienkę z sadzy i popiołu. Charłaczka rozejrzała się po drewnianej chacie z zaciekawieniem. Co prawda nie do końca tego się spodziewała, ale mniej więcej domyślała się z czego mógł wynikać wybór Dumbledore'a. Nikt nie spodziewałby się szukać dyrektora Hogwartu podczas przerwy świątecznej w takim miejscu. Dyskrecja była najważniejsza.
Sonia podeszła do długiego stołu, zaciskając dłoń na różdżce. W końcu musiała chociaż sprawiać pozory normalnej czarownicy. Tylko tego by jej brakowało, aby jeszcze bardziej wyróżnić się z tłumu. Zerknęła na jedyne puste miejsce, które zapewne zostawili specjalnie dla niej.
CZYTASZ
Zmartwychwstanie | Regulus Black
FanfictionSą granice, których przekroczenie jest niebezpieczne; przekroczywszy je bowiem, wrócić już niepodobna Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara Regulus to klejnot w rodzinie Blacków. Od dziecka wychowywany w przekonaniu, że jest człowiekiem niezwykłym. N...