słowa, które nie powinny zostać wypowiedziane

25 3 0
                                    

Grobowa cisza. Czarna trumna. Księga wieczności. I ja.

— Wspaniały syn, oddany przyjaciel, duma rodziny.

Jedyne to zdołałam usłyszeć z tak dalekiej odległości. Aktualnie znajdowałam się na ceremonii pochowania mojego zmarłego kompana — Christophera Browna. Nigdy nie mówiłam tego na głos, ale bardzo lubiłam klimat pogrzebów. Przyprawiały mnie o dreszcze, a ja czerpałam z tego przyjemność. Chociaż, w tej sytuacji było mi minimalnie przykro. Chris bardzo mi pomagał w tym przestępczym świecie i był mi bardzo oddany.

Jednak, na każdego przyjdzie czas. Na Christophera Browna przyszedł dość szybko. Czas to złodziej. Przynajmniej, tak sobie to zawsze powtarzałam. Czas jest związany z naszą całą historią. Każdego pojedynczego człowieka. Towarzyszy nam przez całe życie, aż w końcu się kończy. No właśnie.

Kończy się, czy nas zabiera i płynie dalej?

To wie tylko czas.

Stałam kilkadziesiąt metrów od całej ceremonii pochowania trumny do grobu. Dookoła była całkowita pustka, tylko pochmurne niebo, kilka już dość starych i dużych drzew oraz zielona trawa. Ja, wystroiłam się na tą okazje. Miałam ubraną czarną sukienkę do kostek, zrobionej z koronki. Włosy wyprostowałam i poprawiłam makijaż na bardziej blady. Na głowie miałam założony czarny kapelusz, który z przodu miał przyczepioną siatkę, która zasłaniała mi twarz. Na dłoniach miałam założone rękawiczki, a w prawej ręce trzymałam małą torebkę. Oczywiście, wszystko w kolorze czarnym. Na nogach miałam ostre szpiki od Balenciagi. Perfect.

Kiedy ludzie powoli się rozchodzili, zaczęło lekko kropić. Mogłam przewidzieć nadchodzącą pogodę i wziąć parasol. Zbeształam się za to w myślach. Chwilkę jeszcze postałam w miejscu i już miałam zamiar iść w stronę jeszcze nie zakopanego grobu, ale coś mi w tym przeszkodziło.

— Czas i miejsce zgonu? — usłyszałam za sobą głos. Męski głos. Ciężki i niski. Przymknęłam powieki, a dreszcze przeszły całe moje ciało. W podświadomości, wiedziałam czyi to głos.

— Dwudziesta druga, dwadzieścia siedem. Jego mieszkanie, wanna w łazience — odpowiedziałam nieznajomemu, dalej patrząc przed siebie. — Kulka w głowę.

Powietrze pomiędzy nami było gęste. Wręcz cięte nożem. Nikt nie mógł wzbudzić we mnie takich emocji. Mógł to robić tylko on. Nawet jak po prostu stał. Nic nie robiąc, spychał mnie do czeluści piekieł.

— Kim dla ciebie był? — zdziwiło mnie jego pytanie. Czyżby on mnie znał?

Powoli odwróciłam się w jego stronę. Wiatr rozwiewał mi włosy, a kropelki deszczu skapywały lekko na rozgrzane policzki.  Kiedy uniosłam głowę i spojrzałam przed siebie, musiałam jeszcze bardziej zadrzeć głowę do góry. Niejaki Hades Santoro, stał przede mną i... po prostu się patrzył. Był ubrany w czarny garnitur. Marynarka opinała jego duże i twarde mięśnie. Rysy twarzy, jeszcze bardziej się uwydatniły, a jego wzrok był wręcz śmiercionośny. Twarz to mu chyba Michał Anioł dłutem haratał. Wyglądał obłędnie.

— Bliskim wspólnikiem — odpowiedziałam i sięgnęłam dłonią do twarzy, żeby delikatnie poprawić siatkę przed twarzą. Spojrzałam na niego spod rzęs, martwym wzrokiem. — Czego tutaj szukasz, Hadesie? — spytałam nieco ciszej, skanując wzrokiem jego twarz. Na ten moment wiedziałam o nim odpowiednio dużo, żeby go wyeliminować. Mogłam to zrobić w każdej chwili. Wystarczyło tylko sięgnąć do tylnej kieszeni... 

— Ciebie, il fuoco dell'inferno — wyszeptał, robią jeden krok w przód, tym samym przybliżając się do mnie. Poczułam jego mocne, męskie perfumy i bijące od niego ciepło. Spojrzałam na jego twarz. Przydługawe włosy opadły mu na czoło, a pełne usta rozciągnęły się w chytrym uśmiechu, ukazując białe jak śnieg, proste zęby.

Carmen 18+ [DYLOGIA] #1 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz