Prolog

67 4 0
                                    

Ostre światło słoneczne padało na niego, paląc jego skórę.

Stolica cesarska zatłoczona dużymi, nowoczesnymi budynkami, była już wystarczająco upalna. Ale kiedy spojrzał na trzepoczącą mgiełkę ciepła unoszącą się z chodnika, poczuł się jeszcze bardziej obrzydzony pogodą.

Z przepoconą koszulą przylegającą nieprzyjemnie do skóry, Arata skierował wzrok przed siebie.

Biały parasol... Czy to ona?

Przed nim stała młoda kobieta trzymająca parasolkę, owinięta w letnie kimono z ładnym wzorem różowych kwiatów z frędzlami na biało-niebieskim materiale. Po jej niezwykle bladej twarzy, która wyglądała, jakby w każdej chwili mogła się rozpaść, Arata wiedział, że to właśnie jej szukał.

To pomyślawszy, nie miał do niej żadnego szczególnego interesu w tej chwili. Po prostu chciał rzucić okiem na dziewczynę – Saimori Miyo – o której tyle słyszał.

Nie było sensu się jej przyglądać, bo bez względu na to, jaką osobą była, nie zmieniało to jego planów. To był jedynie zwykły akt ciekawości, nic więcej.

Po tych wszystkich oczekiwaniach. Ale dopóki mam swoją misję, to mi wystarczy.

Ważny był człowiek, który posiadał Dar. To i obowiązek powierzony jemu i jego rodzinie, ich gorące życzenie.

Zamiast zastanawiać się, jaką osobą jest ta Saimori Miyo, miał nadzieję, że jej osobowość nie okaże się uciążliwa, a on po prostu przyszedł to potwierdzić.

W każdym razie...

Powiedziałbym, że wygląda całkiem normalnie. Nawet zwyczajnie. Trochę ponuro.

Gdyby była bardziej ponura, wyglądałaby jak duch. Słyszał, że jej zaręczyny z głową rodziny Kudou zaczęły ją zmieniać, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie, ale nie widział żadnych oznak tego. Westchnął z przygnębieniem. Nagle kobieta straciła równowagę, idąc w jego kierunku.

Zamierzała upaść.

Pomimo zimnego uczucia apatii, Arata bez przekonania wyciągnął ręce.

- No proszę.

Brzmiał zupełnie bezwstydnie, udając zbieg okoliczności.

Leżąca w jego ramionach kobieta nie zdradzała jego pierwszego wrażenia – była dość smukła i lekka. Nic dziwnego, że jej wytrzymałość mogła się wyczerpać od samego stania pod palącym słońcem.

- Najmocniej przepraszam!

Ukłoniła się, cofając się z takim strachem, że Arata spojrzał na nią z politowaniem. Obserwując ją, poczuł zarówno lekkie współczucie, jak i dziwną satysfakcję, że będzie chronił tę kobietę w przyszłości. Biorąc pod uwagę jej słabość, zdecydowanie potrzebowała ochrony.

Chociaż tak naprawdę wydawała się mieć ponurą i nieszczęśliwą osobowość.

- W porządku, proszę podnieś głowę.

W każdym razie wszystko było już gotowe. Wessie ją, porwie, a potem w końcu odnajdzie w sobie wartość.

Arata przykleił na usta uśmiech pozbawiony złośliwości i spojrzał jej prosto w oczy.

***

W przestronnym salonie panowała kompletna cisza.

Wnętrze ozdobnie udekorowanego pokoju było prawie pozbawione mebli, z wyjątkiem futonu rozłożonego na środku podłogi. Pod jego przykryciem leżał starszy mężczyzna.

- Ohyda. Prawdziwe paskudztwo.

Mężczyzna mruknął jadowicie, wpatrując się w niego głęboko osadzonymi oczami. Jednak jego ciało uschło jak umierające drzewo, więc jedynym dźwiękiem, który słabo wydostał się z jego ust, było niewiele więcej niż westchnienie.

Był czczony jako najbardziej wywyższony człowiek w Imperium i do niedawna zawsze towarzyszył mu rój ludzi. To, że teraz był tak samotny, było niczym innym jak okrutną ironią.

- Wasza Wysokość, mogę wejść?

Nagle z zewnątrz dobiegł go głos. Po szorstkim "tak", rozsuwane drzwi otworzyły się i do środka wszedł wytworny młodzieniec.

Starszy mężczyzna ponownie odwrócił wzrok i spojrzał na swojego gościa.

Ubrany w dobrze dopasowany trzyczęściowy garnitur, kasztanowłosy mężczyzna był nieco trudny w obejściu, ale był niezbędnym pionkiem w obecnych planach starca.

- O co chodzi?

- Pokornie proszę o zgodę na wykonanie zadania, o którym była mowa.

Mężczyzna przypomniał sobie. Na razie postawił tego pionka w stan gotowości. Odkopał wspomnienia, które ostatnio często mu umykały, aż w końcu znalazł powód, dla którego młody człowiek do niego przyszedł.

- Rozumiem.

Odpowiedział wyraźnie przybyszowi kłaniającemu się przy jego łóżku. Przygotowania wkrótce się zakończą. Jeszcze trochę, jeszcze trochę, aż będzie mógł pozbyć się wszystkich swoich zmartwień i trosk.

- Wasza Wysokość, proszę o zgodę. Po prostu nie mogę dłużej czekać. Wszystko musi wrócić na swoje miejsce. Proszę, daj nam możliwość spełnienia naszego pokornego życzenia.

- Uważaj na słowa. Mówisz za dużo.

- Przepraszam.

Była to słaba reprymenda, ale wystarczyła, by uciszyć jego impertynenckiego młodego gościa. Choć jego ciało zwiędło, autorytet, z jakim się urodził, wciąż pozostawał zdrowy.

- Wkrótce wszystko ruszy z miejsca. Ja również autoryzuję twoje działania.

Gdy to mówił, mężczyzna zgrzytał zębami w upokorzeniu i frustracji. Dlaczego musiał zajmować się szczeniętami i dziewczętami? Normalnie brzydził się tym, że tak nieistotni ludzie zmuszali go do takiego emocjonalnego zamieszania.

Godne potępienia. Okropne. Ohydne.

Niemniej jednak, gdyby się poddał, wszystko poszłoby na marne.

Wszystko po to, by jego krew była przekazywana kolejnym pokoleniom. Aby nikt nie mógł mu zagrozić. Aby pozostawić za sobą instytucje, które utrzymywał w dobrej kondycji. Zagrożenia zostaną wyeliminowane.

- Nie zrozum źle swojej szansy.

- Zrozumiałem. W takim razie rozpocznę naszą operację zgodnie z planem.

Młody mężczyzna ukłonił się i wyszedł z pokoju cichymi krokami.

W wyłożonej tatami komnacie ponownie zapadła cisza.

Mężczyzna myślał o przyszłości. Nawet gdy zamknął oczy, nie mógł już jej zobaczyć. Oczywiście bogowie ani razu nie pokazali mu przyszłości jego potomków. Właśnie dlatego musiał wykonać własne ruchy – aby móc stworzyć przyszłość, którą sobie wyobrażał. Mężczyzna zadzwonił dzwonkiem pozostawionym przy łóżku, a do pokoju wszedł szambelan.

- Wzywałeś mnie, Wasza Wysokość?

- Wypędzić duchy z cmentarzyska na wieś. Niezależnie od tego, ile z nich przeżyje, a ile umrze.

- Zrozumiałem.

Szambelan uroczyście przyjął rozkazy mężczyzny, bez cienia emocji na twarzy.

- Zmiażdżę ten Dar, bez względu na wszystko...

Nie będzie on potrzebny w kraju, nad którym miał panować jego syn. Powoli opuszczając powieki, mężczyzna zapadł w głęboki sen.

Moje szczęśliwe małżeństwo [tom 2 - TŁUMACZENIE PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz