XII.-

11 3 0
                                    



Crowley, nie mając lepszego pomysłu, postanowił podążać za Aziraphalem. Przeciskał się przez tłum, starając unikać uderzeń ramion ludzi, którzy nawet nie zważali na to, gdzie idą. Sam może nie był lepszy, bo ciągle skupiał się na celu idącym przed nim... który już go wyprzedził.

Kiedy stracił go z oczu, nawet nie mrugnął!

Dalej przeciskał się przez tłum, aż dotarł do wąskiej uliczki między budynkami. Jeden z nich miał schody pożarowe prowadzące na dach, które, pomimo zasad BHP, były zawsze otwarte. Skąd wiedział? Bo z tego samego budynku rzucił się jego podopieczny, a on był święcie przekonany, że te schody są zamknięte na amen! Nie były.

Kiedy zobaczył, że wejście na górę było otwarte, bez zastanowienia ruszył w górę. Wspiął się na szczyt budynku, a chłodne, deszczowe powietrze uderzyło go w twarz. Odgarnął niesforne kosmyki włosów, orientując się, że jest na dachu sam.

– Gdzie on do diabła jest?– Mruknął zrezygnowany.

– To znowu... czego Pan szuka na dachu?– Niespodziewany głos zaskoczył Crowleya na tyle, że on sam spadłby z tego przeklętego dachu.

– Azirblaapffff... nieważne. Znaczy ja? Ja nic. Jestem normalnym człowiekiem z normalnymi ludzkimi sprawami!

–... Okej? – Brawo Crowley... zbeształ się w myślach. Szkoda, że jeszcze nie rzuciłeś mu się ze szczęścia w ramiona. Czekaj co?— Wszystko... Okej?

–Ze mną? – Nosz...

– Eee... tak? Nie widzę tutaj chyba nikogo innego niż Pan.

– Ze mną wszystko w porządku.

– To świetnie.– Crowleyowi zdawało się przez chwilę, że odetchnął z ulgą w głosie. Gdyby mu się przyjrzał, zauważyłby, że był nieco bladszy niż zazwyczaj.— Bałem się, że Pan chce stąd... skoczyć.

– Zupełnie tak samo jak ja...– Powiedział, zanim pomyślał, ale za co go winić, w końcu tylko on „cofał się" w czasie, i to prawie o miesiąc.

– O mnie?– Teraz coś wykombinuj, pomyślał.

– Wiem, że nie powinienem się wtrącać, ale... Podsłuchałem twoją spowiedź i-i bałem się, że coś sobie zrobisz. – Czasem prawda jest najlepszym kłamstwem, tak przynajmniej uważał Crowley.

– To miłe z Pana strony.

– Mów mi... Anthony. Pan brzmi zbyt poważnie.

– Dobrze Anthony, w takim razie mów mi Aziraphal.– Uśmiechnął się promiennie, co roztopiło serce Crowleya. – Może zejdziemy z dachu i porozmawiamy na dole?

– Racja, chyba odkryłem, że mam lęk wysokości. – Zaśmiał się, podejmując próbę zejścia. Jednak kiedy tylko to zrobił, nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Stale patrzył w dół, dopóki mroczki nie zatańczyły mu przed oczami. Przecież był aniołem i wielokrotnie szybował kilkadziesiąt stóp nad ziemią. Dlatego akurat teraz? Poczuł, jak ciepła ręka chwyta go za talie, a druga asekuruje od tyłu. Schodzili powoli, stopień po stopniu. Dopiero będąc na ziemi, usiedli w wąskiej alejce, aby dać Crowleyowi czas na dojście do siebie.

– Dziękuję, nie wiem, co się stało. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.– Przyznał, przymykając oczy. Czuł się lepiej. Oddychał głęboko zimnym powietrzem, które dodatkowo go uspokajało.

– Po traumatycznych przeżyciach czasami można zauważyć wiele zmian w naszym życiu i ciele. Ja po wypadku nadal wzdrygam się na głośne dźwięki karetki na sygnale. Czuję się wtedy, jakby czas zatrzymał się, a ja wracam myślami do tamtego dnia. Nieważne co zrobię, to nadal mnie przeraża.– Aziraphal położył mu rękę na ramieniu, klepiąc je lekko.– Gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię albo chociaż zadzwonię po taksówkę.

– Poradzę sobie, dziękuję za miłe słowa.

– Nie ma sprawy, w takim razie do zobaczenia.

– Tak... do zobaczenia.

Butterfly •AziraphalxCrowley•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz