Rozdział 18

70 7 4
                                    

Mokra ziemia już dawno przemoczyła moje buty, chlupotało, co i rusz, kiedy robiłam krok za krokiem w gęstwinie lasu. Szukając Dziewanny zdecydowałam się wejść w głąb roślinności, chciałam ją znaleźć, porozmawiać, aby deszcze się skończyły. Minął ponad tydzień codziennych deszczy i ulew, zmęczona tym stwierdziłam, że się wprost przejdę do niej i wyjaśnię wszystko tak, aby nastała teraz normalna pogoda, ani deszczu ani nadmiernego słońca. Już się boje, co to będzie z plonami po takim nawale wody.

-Auć.- jęknęłam, kiedy jedna z gałęzi krzaków uderzyła mnie prosto w twarz.

Masując policzek oraz czoło szłam w zaparte czując jak nie tylko moje buty przemokły a jeszcze na dodatek sukienka wraz z płaszczem, bo dalej padało tak jak wcześniej.

Zdenerwowana, przemoczona i zziębnięta wyszłam z gęstwiny roślinności, teraz stojąc na polanie osłaniając twarz od ciężkich kropli wody rozejrzałam się za kobietą. Oczywiście jej nie było.

-Dziewanno! – krzyknęłam.- Błagam przyjdź.

Miałam wrażenie jak deszcz zniekształca mój głos, był głośny wręcz nie miły dla ucha, wszystko wokół było podtopione i rozmiękłe. Nawet las miał dość deszczu a co dopiero my, mieszkańcy wsi.

Dziewanna nie przyszła, ja za to dalej stałam tam gdzie wcześniej i krzyczałam za nią, prosiłam, błagałam a ona nic. Cisza. Cholerne babsko, które miało swoje humory, oczywiście jakbym nie chciała jej spotkać to zapewne by przylazła, ale na zawołanie tego nie zrobi, bo, po co?

Wzburzona, podeszłam do wylewającego się strumyka, jak już jestem przemoczona to, chociaż zbiorę wodę we flakoniki do mikstur. Zanurzając dłoń z flakonikiem w wodę poczułam chłód, jaki bił od niej, szybko zbierając tyle wody ile potrzebowałam chowałam każdy z flakoników do przemokniętej torby.

-Dziewanno.- szepnęłam w kierunku wody, po czym poczułam czyjeś spojrzenie za mną.

Odwracając się ujrzałam Dziewannę z parasolem zrobionym z gałązek i różnokolorowych kwiatów. W końcu przylazła, wzdychając wstałam z kolan.

-Dziewanno! – krzyknęłam rozpaczliwie.- Błagam cię, zwróć nam słońce. Pozwól nam żyć w normalnej, umiarkowanej pogodzie! Ja wraz z mieszkańcami błagamy cię o to, aby czas ulew ustąpił.- mówiąc to wszystko patrzyłam się w ziemię, bałam się spojrzeć wprost w jej zimne oczy.

-Prosiłaś mnie o deszcz a więc go macie.- odparła od niechcenia.

-Prosiłam, ale nie w takich ilościach. Mój dom przecieka, innemu mieszkańcowi zalała się chata, wszyscy się topimy.- mówiłam wymachując rękoma jakby miało mi to w czymś pomóc.- Dziewanno miej, że litość i spraw, aby pogoda była dla nas dobra.

Nie odpowiedziała, a ja dalej patrzyłam w rozmiękłą ziemię. W końcu nie mogąc wytrzymać uniosłam głowę mając nadzieję, że bogini przede mną stoi zaś ona tak naprawdę bawiła się w deszczu. Odłożyła swój kwiecisty parasol i nie przejmując się niczym zaczęła pląsać w kałużach.

-Dziewanno?

Nic.

-Dziewanno?

Dalej nic.

-Dziewanno do cholery jasnej! – krzyknęłam a ona zatrzymała się w pozycji do skoku w kałużę. Spojrzała na mnie z uniesioną brwią a ja dopiero teraz zrozumiałam, co zrobiłam.- J-ja przepraszam...

-Taka niespokojna...- wyszeptała prostując się.- Taka nieokrzesana...- odwróciła się w moją stronę.- Taka...Taka...- nie dokończyła, za to w sekundę a nawet i mniej doskoczyła do mnie łapiąc mój podbródek. Teraz stałyśmy patrząc sobie prosto w oczy. Trzymała mnie ostro, próbowałam się wyrwać jednak jej uścisk był żelazny, nie do pokonania. Zagryzając zęby patrzyłam się w jej lodowate spojrzenie pełne zagadek. Była taka specyficzna.- Idealna.- dokończyła a ja przestałam się wyrywać na te słowa.

ZnachorkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz