Rozdział 21

83 12 1
                                    

Rozcierając w moździerzu pieprz przykryłam garnek z gotującym się kurczakiem, zamierzałam zrobić z niego bulion dla mnie i dla Plonka. Dla mnie w garnku gotowały się najlepsze części zaś w drugim dla psa chrząstki, kości i inne takie idealne do galarety gdyby była zima i mogła się ściąć na dworze, jednakże zimy dawno u nas nie było i nastawała powoli końcówka maja. Docierało do mnie jak mało czasu miałam do zrobienia tego wszystkiego, do zabicia któregoś z bogów a na dodatek mieszkańcy oczekiwali mnie na Nocy Kupały, która odbywać się będzie w czerwcu. Nie dość, że obowiązki miałam, jako znachorka wsi to jeszcze na dodatek stałam się głupią służką bogów, która nie mogła niczego odmówić, bo albo zostałaby spalona albo zabita w inny gorszy sposób niż mogłabym wyśnić.

Ogień w piecu dzisiejszego dnia słabo się palił, co chwile mi gasł jakby drewno było przemoczone a jednak cały opał był suchy jak wiór a ja męczyłam się z tym cholernym piecem już dobrą godzinę. W końcu, kiedy na nowo go rozpaliłam mogłam zabrać się za obieranie marchwi dopóki nagle dym nie uciekł spomiędzy drzwiczek, które nagle się uchyliły. Kaszląc zatkałam nos i zamykając drzwiczki rozejrzałam się w chmurze dymu, jaki osiadł pod sufitem.

Wiedziałam doskonale, kto to był jednakże spodziewałam się go w ludzkiej bardziej przystępnej postaci, niż jako trujący, gryzący gęsty dym, który można byłoby ciąć wręcz nożem.

-Swarożycu? Wiesz, że możesz mi się objawić w inny sposób.- powiedziałam trzymając w dłoni marchew, której nie mogłam obrać, bo co chwile coś lub właśnie ktoś mi przeszkadzał.

Swarożyc nie odpowiedział, wciąż, jako dym był pod sufitem a ja zmęczona już tymi wszystkimi pogrywaniami wróciłam do tego, co robiłam. Tnąc już w końcu korzeń marchwi na talarki wrzuciłam ją do bulionu w obu garnkach, odchodząc od pieca, aby wziąć trochę wody z misy poczułam na ramionach dziwny ciężar, później wszystko się działo za szybko żebym mogła cokolwiek zrozumieć. Zanim się zorientowałam, co się dzieje znalazłam się na ziemi przygnieciona przedramieniem. Swarożyc był wściekły, jego oczy lśniły czystym ogniem, czerń, jaka wcześniej występowała prawie zniknęła, broda jak i włosy poczerwieniały zabierając miejsce brązowemu odcieniowi. Cały wrzał, był gorący nie do wytrzymania, a ja ledwo, co mogłam oddychać pod ciężarem jego ręki przyciśniętej na moim gardle.

-Swarożycu.- powiedziałam próbując się uwolnić, on zaś zwiększył nacisk.- C-co ty...

-Głupia dziewka.- rzucił nagle odsuwając się ode mnie.- Nic nie warta służka.

Nie rozumiejąc jego zachowania leżałam dalej w tym samym miejscu gdzie mnie zostawił, bałam się wręcz ruszyć żeby tylko mnie nie spalił. Był wściekły, ale, o co? Co takiego mogło go zdenerwować?

-Dlaczego tak mówisz? – zapytałam obserwując jak chodzi w te i z powrotem po malutkiej chałupie.

-Zdradziłaś mnie służko! – warknął a płomień w piecu się zwiększył tak, że bulion zaczął kipieć.

No to nici prawdopodobnie z obiadu.

-Ja cię zdradziłam? – ponownie zapytałam teraz ostrożnie wstając, ale on, gdy to zobaczył podszedł do mnie i łapiąc mnie za ramiona postawił na nogi przed sobą.- Nie zdradziłam cię!

-Kłamiesz! – krzyknął łapiąc boleśnie moje nadgarstki.- Poczułem to, poczułem wczoraj, co zrobiłaś.

Co zrobiłam, ...Co ja ...Ach tak. Dziewanna...

-J-ja...-zaczęłam i przerwałam po tym jak puścił moje ręce.- Ja musiałam Swarożycu...

-Słucham? – uniósł brwi w zdziwieniu, szczękę miał zaciśniętą wręcz ledwo mógł wypowiedzieć te słowa a ja głupia próbowałam wymyśleć coś, co sprawi, że jego złość zniknie.

ZnachorkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz