Cały ranek leczyłam kaca. Drinki, które robił nam Simon były cholernie mocne. Tak bardzo, że dopiero rano zrozumiałam jak głupia byłam dając się wyprowadzić jakiemuś podejrzanemu typowi z własnego ogródka. Przecież wystarczyło, że zaczęłabym krzyczeć a oczy wszystkich skierowałyby się w moją stronę. Simon nie zrobiłby nic Isie, bo stali w samym środku terenu przeznaczonego na imprezę. Co ja sobie myślałam? Nietrudno było zgadnąć. Nic, po prostu alkohol wyłączył mi mózg i teraz leczenie kaca moralnego było gorsze niż tego wywołanego alkoholem.
Dużo myślałam o grze i nie mogłam doczekać się kolejnego zadania. Liczyłam na to, że pojawi się już dziś, bo bardzo chciałam przestać myśleć o własnej głupocie. Umówiliśmy się z przyjaciółmi na leżenie nad basenem Oscara, dlatego właśnie wychodziłam z domu. Chciałam się przejść by jeszcze chwilę pokarać się w myślach za swoje bezmyślne zachowanie, dlatego zrezygnowałam z opcji podwózki, którą proponowała mi Cori. Dziewczyny miały dużo dalej więc w ich przypadku spacer odpadał. Po kilkunastu minutach w końcu dotarłam pod dom Berriego. Rodzice Oscara, państwo Berry byli prawnikami i to większego kalibru. Oboje prowadzili kancelarię prawniczą w Filadelfii a mieszkali tutaj, bo chcieli odciąć pracę od życia prywatnego. Z tego powodu to właśnie dom naszego przyjaciela służył nam jako miejsce spotkań. Po prostu zazwyczaj jako jedyny stał pusty, bo jego rodzice byli w pracy w innym mieście. Co więcej, często zostawali w Filadelfii na noc, gdzie mieli apartament w razie, gdyby coś im wypadło i musieli być na miejscu albo późno wieczorem albo wcześnie rano.
Po przejściu przez bramę od razu skierowałam się na tyły domu, gdzie znajdował się basen. Wiedziałam, że Isa i Cori są już na miejscu, bo widziałam samochód tej drugiej. Poza tym, było ich słychać już z ulicy.
- Dotarłaś! – krzyknął Oscar. – Już myśleliśmy, że znów porwał cię jakiś tajemniczy kryminalista.
- Ha. Ha. Bardzo zabawne – powiedziałam z sarkazmem. – Nie dobijajcie mnie, bo już cały ranek katowałam się rozmyślaniem o mojej głupocie.
- No właśnie, dlaczego za nim wczoraj poszłaś? – zapytała Cori przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- Nie wiem? Bo mój mózg przestał działać? Zobaczyłam Isę i Simona po czym ten gość zaszedł mnie od tyłu i zagroził, że jak nie pójdę do Simon zrobi Isie... w sumie nie wiem co miał na myśli. W każdym razie poszłam za nim, ale jak zobaczyłam samochód to spanikowałam. Wkurzyło go to, bo powiedział coś o tym, że nie przegra i że ma mnie tylko odwieźć pod wejście do domu. – Zmarszczyłam brwi a potem się roześmiałam. – Najzabawniejsze było to, że ten samochód to nowy Camaro więc jak na naszą dzielnicę to dość niezwykły samochód a ten typ wyganiał mnie z niego, bo nie chciał by ktoś go zauważył.
- Blanca, błagam nie mów, że to był czarny Chevrolet Camaro a kierowcą był chłopak, który miał dobre metr dziewięćdziesiąt i ciemne oczy, które mogłyby zabijać. – Oscar wytrzeszczył oczy i wstał z leżaka.
- Może i był – powiedziałam niepewnie zaskoczona reakcją przyjaciela. – W sensie samochód na pewno, wysokość chłopaka też się zgadza. Oczy miał ciemne, ale nie widziałam w nich chęci mordu. W sensie nie cały czas.
- O ja-pier-kurwa-dole – skwitował mój przyjaciel i usiadł ciężko na leżaku.
- O co ci chodzi? – zapytała Isa marszcząc brwi.
- O to, że naszą Blancę porwał wczoraj nikt inny jak Anthony Michael Tore.
- Kto? – zapytałyśmy niemal w tej samej sekundzie z Isą. Zagłuszył nas jednak długi gwizd Cori, która wyglądała teraz podobnie do Oscara.
- Legenda Darkside – powiedziała Cori a mi zrobiło się słabo. Już wiedziałam o kim mówią. To przez tego człowieka, dowiedziałam się o istnieniu tamtej części miasta. Było o nim tak głośno, że dotarło to nawet do uszu chronionych przez bogatych rodziców bananowych dzieci z naszej szkoły. Anthony Michael Tore był człowiekiem, który rozsławił tamtą część miasta. I nie była to dobra sława.
CZYTASZ
GAME OF CRIME. INITIATION
Mystery / ThrillerDwa światy. Jeden z nich przepełniony był wystawnymi balami, drogimi ciuchami, markowymi autami. W drugim by przeżyć, trzeba było walczyć każdego dnia. Te światy miały się nigdy nie spotkać bo dzieliło je zbyt wiele. Tak powinno być ale echo przeszł...