Siedziałam w salonie naszego apartamentu z laptopem przed sobą i dopinałam na ostatni guzik, wszystkie sprawy związane z nadchodzącym bankietem charytatywnym. Od kolacji rodzinnej minęły dwa tygodnie.
Adrien dalej cały czas wydawał się spięty sytuacją związaną z organizacją i tym że Charles niezbyt pożądał tam jego obecności. Od śmierci Rodrica Rettera i spotkaniem organizacji, w którym ostatni raz uczestniczy Sanchez, wiele się pozmieniało. Charles co chwilę zmienia swoje nastawienie do nas mimo że Maya teraz bardzo mu pomaga. Jest już przewrażliwiony na każdym punkcie, a do tego coraz bardziej nie toleruje ludzie do okola niego. Adriana i Vincenta niezmiernie to męczy. Do tego Vincent zajmuje się sprawą nawiązania porozumienia z ojcem Tati.
-Nosz kur...de- warkną Adrien, który w ostatniej chwili się poprawił, który wchodząc do salonu uderzył się o kant blatu.
Posłałam w jego stronę uśmiech z ciutką aprobaty. Wiedział bardzo dobrze że nie lubiłam jak ktoś przeklinał. Kiedy jeszcze mieszkałam z braćmi byłam przyzwyczajona do ciągłych wulgaryzmów, padających z ust Dylana lub któregoś z bliźniaków.
-Jak się czujesz?- zapytał już bardziej łagodnie siadając na kanapie i kładąc sobie moje stopy pokryje puchatymi skarpetkami, na swoich kolanach.
-Dobrze, ale mam ochotę na frytki z lodami- odparłam niewinnie jakbym podsuwałam mu niewinna sugestie, a nie kazała zasuwać mu do sklepu po frytki i lody. -Pujdzieeeeeesz?- przeciągnęłam.
Westchną po czym podniosł się z kanapy odstawiając moje nogi z powrotem na miękką kanapę.
-Pójdę- czułam że za ty kryło się jakieś ale i się nie pomyliłam.- Ale pozwolisz mi wybadać struj dla ciebie na bankiet.
Przez chwilę zastanawiałam się czy to dobry pomysł, ale chyba nic nie stało na przeszkodzie, a do tego bardzo mi się podobało jak Adrien kiedyś wybierał mi struj. Nawet bym powiedziała że poczułam lekką ekscytację.
-Zgoda- odparłam rozpromieniona.- Czekam na moje ludy i frytki.
Adrien wyszedł z apartamentu, a ja na powrót zajęłam się pracą nad bankietem. Właśnie składałam rezerwację w hotelu i zastanawiałam się przy okazji jaki kolor będą miły dekoracje.
Z głębi apartamentu usłyszałam przeciągle jęknięcie Daktyla, które postanowiłam zignorować ponieważ on często miauczał, lecz po chwili na powrót usłyszałam kolejne miauknięcie, a po następnych pięciu minutach jeszcze jedno. Wtedy dopiero z westchnieniem odstawiłam laptopa i postanowiłam poszukać tego małego rozrabiaki, który znów przeszkadza mi w pracy.
-Daktyl- zawołałam kota kiedy znowu zamiauczał. Zdziwiło mnie też to że nasze psy były strasznie cicho. -Francis?! Hamlet?!
Jeszcze bardziej zdziwiłam się gdy przybiegł tylko ten pierwszy i do tego strasznie skomlał.
-Francis co się stało- pogłaskałam psiaka po głowie na znów zaskomlał. Przestraszona zabrałam rękę bo bałam się za mogło go coś zaboleć kiedy go dotknęłam.- Francis co cię boli piesku- uklękłam obok niego i zaczęłam dokładnie oglądać skórę na jego głowie, ale nic nie znalazłam ani pies znów nie zaskomlał. Podniosłam się z ziemi i w tej chwili pies zaczął mnie ciągnąć za nogawkę. -Francis?!- krzyknęłam ale pies dalej mnie ciągną. Byłam przecież w ciąży i gdybym się przewróciła to coś migało by stać się dziecku. -Już, już, spokojnie pójdę za tobą.
Kroczyłam przez korytarz zaglądając do wszystkich pokoi po kolei. Aż wreszcie dotarłam do tego do którego ciągnął mnie Francis. I zastałam tam coś czego nie chciałam w rzucie zobaczyć.
Hamlet leżał na miękkim dywanie w moim biurze i ledwo oddychał. Daktyl co chwilę miauczał i zaczepiał łapką Hamleta żeby się ocucił.
W jednej chwili znalazłam się obok psa i zaczęłam oglądać co mu jest. Co prawda nie był już taki młody, ale musiał dać radę. Adrien nie przetrwał by teraz jego straty, już i tak ledwo radził sobie z obecnymi problemami, a gdyby miał stracić Hamleta, którego traktuje jak członka rodziny, chyba by nie dał rady.
Ostrożnie wzięłam psa na ręce. Nie był najlżejszy, ale musiałam dać radę. Położyłam go na kanapie i szybko złapałam za najpotrzebniejsze rzeczy. Takie jak książeczka zdrowia psa, moje dokumenty, klucze do domu i auta oraz telefon. Kiedy zbierałam wszystkie zmęczy zauważyłam stary wózek na kółkach.
Przeniosłam powoli na niego psa, zamknęłam drzwi i zaczęłam kierować się do windy ciągnąć za sobą wózek i co chwilę na niego spoglądając. Wsiadłam do windy i zjechałam na najniższe piętro.
Drżącymi dłońmi wyciągnęłam z kieszeni klucze do mojego Porsche i otworzyłam automatycznie bagażnik. Położyłam Hamleta na tylnim siedzeniu auta i zapakowałam wyżej do bagażnika.
Weszłam do auta i odpaliłam. Wyjechałam z podziemi budynku co chwilę gorączkowo spoglądając na pasa na tylnej kanapie. Złapałam za telefon i wydalam komendę.
-Siri znajdź najbliższy zakład weterynaryjny- telefon przetwarzał powoli informacje jak by robił mi na złość. - Siri zadzwoń do Adrien.
Zaczęło powoli wybierać numer i łączyć mnie z moim mężem. Po paru sygnałach już byłam z nim na lini i mu wszystko wyjaśniałam. Powiedział że za pare minut będzie pod kliniką weterynaryjną do której jechałam, po czym się uspokoił rozłączył.-Hamlet wytrzymaj jeszcze chwilę, proszę cię- mówiłam do psa wyciągając jedną rękę do tyłu żeby go pogłaskać. Łzy ściekały mi po brodzie, maczać sweter który miałam na sobie.
Kiedy zatrzymałam się pod kliniką wybiegłam z auta jak oparzona i podbiegłam do tylnich drzwi biorąc Hamleta powoli na ręce. Szłam szybkim krokiem w stronę wejścia. Parafię się przewróciłam przez to że pies nie był najlżejszy, a ciążowy brzuch na pewno mi w tym nie pomagał.
-Pomocy- zawyłam prawie wbiegając do recepcji. -Proszę, pomóżcie mu.- załkałam.
Zza blatu recepcji wybiegł wysoki lekarz i odebrał ode mnie psa. Rzucił parę słów do recepcjonistki i udała się gdzieś z biednym Hamletem. Chciałam pójść za lekarzem, ale zatrzymała mnie recepcjonistka.-Proszę zaczekać tutaj, pan doktor naprawdę dobrze zajmie się pańskim psem.- powiedziała do mnie spokojnie recepcjonistka.
-Ja nie mogę- łkałam jeszcze głośniej. -To pies mojego męża, mnie też bardzo bliski. Proszę dać mi przejść.
-Niestety nie mogę. Doktor wyraził się jasno żeby nie wpuszczać nikogo.- recepcjonistka położyła mi rękę na łopatkach i nawet nie zauważyłam kiedy zaczęła prowadzić mnie w przeciwną stronię niż poszedł doktor z Hamletem. -Musi się pani uspokoić. Zaparzę pani herbaty, usiądzie sobie pani i trochę uspokoi. Dobrze?
Pokiwałam głową bo na nic innego nie było mnie w tej chwili stać.
Zdążyłam się już trochę uspokoić ale, gdy zauważyłam Adriena przekraczającego próg kliniki od razu znowu się rozkleiłam.
Podniosłam się ze swojego miejsca i wpadłam w jego ramiona. Znowu zaczęłam cicho łkać. Adrien usadził mnie na moim poprzednim miejscu i usiadł obok.
Nie mam pojęcia ile minut lub godzin minęło od kiedy doktor zabrał Hamleta. Straciłam kompletnie poczucie czasu lecz kiedy tylko zauważyłam że ten sam doktor wychodzi z sali i zaczyna iść w naszym kierunku od razu się podniosłam i zaczęłam iść w jego stronę.
-Co z nim. Proszę powiedzieć- zapłakałam.
-Proszę się uspokoić operacja przebiegła pomyślnie, ale...
❤️/
Przepraszam was że tak dawno nie wstawiałam rozdziałów, ale po prosu pisze wszystko na telefonie i jest mi ciężej bo jak już kiedyś pisałam mam zepsuty komputer. Mam nadzieję że spodobał wam się ten rozdział i postaram się wrzucić następny jak tylko będę mogła. Kocham was Tosia. ❤️😘
YOU ARE READING
Rodzina Monet "Co by się stało gdyby"
Teen FictionHailie Monet-Santan jest tuż tuż po ślubie z Adrienem Santanem lecz pewna rzecz wywraca ich życie do góry nogami. Dalsze losy bohaterów Rodziny monet "Diament" (moja wersja zdarzeń)