Rozdział XVII

484 50 55
                                    

Kolejne dni minęły tak niepostrzeżenie, że nim się zorientowałam, minęły już trzy tygodnie. Od rana spędzałam czas na długich i wyczerpujących treningach, które były tak wymyślne, że chwilami traciłam wiarę w ich skuteczność. Z kolei okrążenia z wiadrami wody stały się moją rutyną, bez względu czy przyszłam spóźniona czy nie.

– Jaki cel ma bieganie z wodą? Chodzi o perfekcyjną koordynację ruchową, tak?

– Coś ty! – żachnął się mistrz, skubiąc paznokcie, gdy ja robiłam już czterdzieste szóste okrążenie tego dnia. – Świetnie się bawię, widząc jak biegasz z tą wodą. Uważając, aby jej nie rozlać sprawiasz wrażenie, jakbyś miała pełne portki. – Zaśmiał się głośno.

Miałam szczerą nadzieję, że się przesłyszałam. Jednak nie zatrzymywałam się, a biegłam dalej co sił w nogach, byle tylko nie musieć biegać jeszcze więcej. Treningów jednak nie poświęcaliśmy wyłącznie na okrążanie sali z wiadrami pełnymi wody. Dużo walczyliśmy, dzięki czemu nauczyłam się wielu nowych ciosów. Wcześniej uważałam, że moja technika była doskonała, ale powoli zaczynałam rozumieć, jak wielkie miałam braki. W walce stawałam się jeszcze lepsza, co dawało mi ogromną satysfakcję. Ból stał się nieodłączną częścią dnia. Miałam otarcia i zasinienia, ale bardzo szybko nauczyłam się z tym funkcjonować. Co prawda chwilami miałam ochotę się poddać, gdy kij mistrza uderzał po raz dziesiąty w to samo miejsce, gdzie już za drugim razem miałam fioletowy ślad. Mimo to byłam zadowolona. Nie, to złe określenie. Byłam z siebie cholernie dumna i nie miałam zamiaru przestawać. Najtrudniej szło mi z medytacją. Mogłam walczyć nawet kilka godzin, ale siedzenie w bezruchu i zupełnej ciszy doprowadzało mnie do szaleństwa. Wiedziałam jednak, że musiałam to robić i nie mogłam się poddać. Z tyłu głowy ciągle powtarzałam sobie, że nawet najlepszego wojownika magia zawsze pokona. Dlatego musiałam stać się magiczna, a to oznaczało, że najwyższy czas odnaleźć źródło.

Czasem trafiał się dzień, gdy medytowaliśmy bez przerwy, aż pewnego razu, zupełnie niespodziewanie, straciłam rachubę. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam uważnie wpatrującego się we mnie mistrza.

– Słyszałaś?

– Co takiego?

– Mówiłem do ciebie. Usłyszałaś mnie?

– Nie. – Pokręciłam głową, na co mistrz szeroko się uśmiechnął. Mimo długich wąsów, dostrzegłam brakujący ząb.

– Wspaniale, kontynuuj. Spróbuj wędrować w myślach. – Poklepał mnie po ramieniu, po czym odszedł, znikając mi z oczu.

Ponownie przymknęłam powieki, wyrównałam oddech i zupełnie się wyciszyłam. Nie wiem, jak długo tak trwałam, ale wystarczająco by znów zgubić poczucie czasu. W pewnym momencie nie docierał do mnie już żaden dźwięk. Jakby ktoś zamknął mnie w szczelnej próżni. Zdałam sobie sprawę, że znalazłam się we własnej podświadomości. We własnym umyśle, który mógł pokazać mi wszystko, o czym tylko zamarzyłam, a było tego naprawdę niewiele. Pragnęłam nie być od nikogo zależna, nie musieć wypełniać rozkazów, kraść ani walczyć by żyć, ale ponad wszystko pragnęłam wolności.

Poczułam pod stopami miękką trawę. Kiedy spojrzałam w dół dostrzegłam, że miałam bose stopy. Czułam zapach ziemi po deszczu, a na twarzy powiew rześkiego, chłodnawego wiatru. To było niesamowite uczucie. Wiedziałam, że medytuję i mogę w każdej chwili się obudzić, a mimo to czułam wszystko, co mnie otaczało, jakbym naprawdę stała teraz na bezkresnej polanie. Przez dłuższą chwilę wsłuchiwałam się błogą ciszę, gdy do moich uszu dotarła ledwie słyszalna melodia.

Bogini Ognia Niebieskiego | TOM I | [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz