Rozdział XXVI

449 44 4
                                    

Ogień, który Sayeni wzniecili na polach uprawnych i drewnianych chatach, dogasał w coraz gwałtowniej szalejącym deszczu. Celeste w pojedynkę przeniosła się do Askarionu, aby dopilnować, by do Amberlyn wyruszyli żołnierze i magowie. Zniszczenia okazały się większe zanim przybyła z Alexandrem do wioski, więc musiała zorganizować odpowiednie siły, by wszystko przywrócić do porządku.

Sam Kastiel był zbyt osłabiony by nas przenieść do zamku, poza tym nie zamierzał swoją mocą obejmować Sayenki. Wciąż istniało ryzyko, że kłamała. Nikt nie chciał w pełni jej zaufać. Alexander zaproponował, aby Kastiel przeniósł tylko siebie i mnie, a sam całą drogę spędziłby z Denali. Jednak nie chciał na to przystąpić, ponieważ za bardzo obawiał się o jego życie.

Droga do Askarionu na piechotę zajęłaby nam kilka dni. A w tym czasie obaj Nieśmiertelni padliby z głodu. Dlatego jedynym rozwiązaniem okazała się droga przez morze.

Weszliśmy do niewielkiego portu w Amberlyn, którego na szczęście zniszczenie nie sięgnęło i weszliśmy na łódź. Niewielki okręt prowadziło kilku Askariończyków, którzy zdecydowanie nie przypominali załogi, z jaką podróżowałam z Felirei. I choć wydawali się towarzyscy, na widok Denali, nie skrywali przerażenia.

Kastiel zniknął na rufie, z dala od Sayenki, która przez całą podróż wpatrywała się w morze. Alexander łaził za nią jak cień, wyraźnie działając jej na nerwy. Ja z kolei nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Podróż miała zająć jeden dzień, a mimo to dłużyła mi się bez końca.

Postanowiłam zajrzeć do Kastiela, aby upewnić się, czy na pewno wszystko było u niego w porządku. Doskonale pamiętałam o jego chorobie morskiej, poza tym jeszcze niedawno stracił głowę... Na samą myśl na plecach poczułam dreszcze.

Siedział na drewnianych deskach pokładu, opierając się o reling. Wpatrywał się w zachmurzone niebo. Deszcz powoli ustępował, a pojedyncze krople spadające na jego twarz, wydawały się dawać mu ukojenie. Wypłynęliśmy niespełna dwie godziny temu, a on już był niemalże biały. Mimo to, gdy jedna z desek zaskrzypiała pod moimi stopami spojrzał na mnie, siląc się na uśmiech.

– Dalej uważasz mnie za durnia? – spytał, wyduszając powietrze w cichym rozbawieniu.

– To zależy.

Zmarszczył brwi i przyjrzał mi się uważnie.

– Co masz na myśli?

– Mógłbyś się mną nakarmić, wtedy poczułbyś się lepiej.

– Wykluczone.

– Dlaczego? – spytałam, unosząc ze zdziwienia brwi. – Kiedy podróżowaliśmy ostatnim razem byłeś bardzo chętny do karmienia... – urwałam, zagryzając wargi na wspomnienie tej intymnej chwili.

– Wtedy podróżowaliśmy dwa tygodnie, a nie dowie godziny, a ja nie potrafiłem nad sobą zapanować. Poza tym na pokładzie nie było Sayena gotowego wykorzystać moją chwilę słabości.

– Jaką chwile słabości? Przecież picie mojej krwi dałoby ci energię.

– Nigdy nie nakarmię się tobą w obecności Sayena – warknął groźnie, aż zrobiło mi się głupio. – Nie nalegaj, Rose, bo i tak mnie nie przekonasz.

Bogini Ognia Niebieskiego | TOM I | [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz