Rozdział XIX

548 48 28
                                    

Snułam się białymi korytarzami zamku, szukając jego sypialni. Za każdym razem, gdy spotkałam na swojej drodze kogoś ze służby czy żołnierzy, prosiłam o wskazanie drogi. A gdy w końcu stanęłam przed drzwiami, zastanawiałam się co tak właściwie mogłabym mu powiedzieć. Czy naprawdę ot tak mogłam posądzić go o kradzież? A co, jeśli Kastiel usilnie próbował nas poróżnić? Kiedy weszłam do środka, nikogo nie zastałam i po części odetchnęłam z ulgą.

Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to okropna obskurność komnaty, a drugie, że zdawała się zupełnie niezamieszkała. Nic nie wskazywało na to, że tu przebywał. Kiedy poprzedniej nocy do mnie przyszedł, nic nie wspomniał, że już nie mieszkał w zamku. Czego jeszcze nie wiedziałam? Czego jeszcze mi nie mówił?

Wyszłam z sypialni, trzaskając za sobą drzwiami. Rzuciłam się biegiem, trzymając materiał długiej sukni, by przypadkiem się o niego nie potknąć. Nie wiem, jak wydostałam się z zamku. Byłam zbyt pogrążona w myślach, które łamały mnie na wszystkie możliwe sposoby. Serce łomotało mi boleśnie w piersi, ale nie płakałam, bowiem wciąż jeszcze nie docierało do mnie, że Nilven naprawdę mógł mnie okraść... Choć tak długo zbierałam złoto by go uwolnić, mimo wolności, którą mu zapewniłam, po prostu mnie okradł...

Zapadał zmrok. Uliczne latarnie rozświetlały powoli pustoszejące ulice, a w powietrzu unosił się zapach świeżej lawendy, zdobiącej każde okno, bez względu, czy mijałam jednorodzinne domy czy publiczne budynki. Ruszyłam przed siebie, nieustannie czując na sobie spojrzenia. Słyszałam szepty, a nawet kąśliwe uwagi, ale w ogóle mnie to nie obchodziło. W pewnej chwili zorientowała się, że drżały mi dłonie, bo z trudem zaczesałam kosmyk włosów, wpadający mi do oczu.

W końcu zatrzymałam się na skrzyżowaniu ulic, zastanawiając się, dokąd powinnam pójść. Mój wzrok zatrzymał się na oznaczeniu dróg, gdzie na jednym znaku podpisano Wrzosowa. I wtedy dotarło do mnie, że oprócz Kathariny Delacrua nie miałam nikogo. Nie myśląc wiele ruszyłam w poszukiwaniu miejsca, gdzie sprzedawano najlepsze eliksiry na całym kontynencie.

Kiedy stanęłam przed oszklonym sklepikiem, którego wnętrze rozświetlał nie tylko ogień świec, ale uśmiech złotowłosej piękności, po policzkach spłynęły mi łzy. Wszystkie emocje, które tak usilnie skrywałam w sobie, ot tak mnie opuściły. Nasze spojrzenia się spotkały, a Katharina, gdy tylko mnie rozpoznała, wybiegła na zewnątrz.

– Rose? – spytała, ale widząc mój pozbawiony życia wyraz twarzy, dodała: – Wszystko w porządku? – Skinęłam głową, choć obie wiedziałyśmy, że kłamałam. – Rose... – szepnęła, obejmując mnie mocno.

Płakałam długo, nie przejmując się, gdy inni obracali się na nasz widok, obrzucając nas przeciągłymi spojrzeniami. Przyjaciółka gładziła mnie po głowię, jakbym była małym dzieckiem, które rozpaczało z powodu maleńkiej rany na palcu. Choć nie wiem, czy było to trafne porównanie. W końcu będąc małym dzieckiem, nikt nigdy mnie nie przytulał.

Kiedy się uspokoiłam, opowiedziałam jej wszystko.

– Cóż, nigdy za nim nie przepadałam. – Wzruszyła beztrosko ramionami.

Siedziałyśmy na ławce, tuż pod szyldem z napisem „Eliksiry Kathariny" napisanym czerwonym kolorem, by dobrze rzucał się w oczy potencjalnym klientom. Przez cały czas ani na moment nie puściła mojej dłoni. Ten mały gest sprawiał, jakby ciężar na moich ramionach stawał się lżejszy.

Bogini Ognia Niebieskiego | TOM I | [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz