ROZDZIAŁ 13. Pieprzyć konsekwencje.

165 21 20
                                    

MICHAEL.

Pierwszy cios, drugi, trzeci, czwarty, aż zgubiłem rachubę. Stałem w miejscu, czując się, jak posąg. Byłem jak sparaliżowany, kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłem pojąć czy obraz rozgrywający się przede mną to tylko moja wyobraźnia czy rzeczywistość.

Po mordzie okładał mnie gościu z identyczną twarzą, jak moja. To było tak abstrakcyjne, ze nie potrafiłem się ruszyć z miejsca.

— Walcz! Michael, unieś gardę! — krzyczał Aaron. — Słyszysz kurwa?! Unieś tą jebaną gardę!

Rozejrzałem się po tłumie, żeby upewnić się czy to, aby na pewno nie jest tylko sen. I wtedy ją dostrzegłem.

Nie patrzyła na mnie z tym swoim chłodem, patrzyła na mnie, jakby z wyrzutami sumienia. Jej nieme „przepraszam" i to, jak spuściła wzrok pokonana, uświadomiło mi to, że ona o tym wiedziała.

Krew w moich żyłach zagotowała się, a w uszach zaczęło mi szumieć.

— Michael garda! — krzyknął Matt, niestety za późno.

Przyjąłem kolejny cios na szczękę i upadłem. Upadłem, to był koniec. Tak przynajmniej wydawało mi się na początku. Wyplułem krew, która nagromadziła mi się w ustach, czując bolesne pieczenie na szczęce. Asa dosiadł mnie i zaczął okładać po żebrach i twarzy. Zerknąłem ostatni raz na White.

Po jej policzku potoczyła się samotna łza, dziewczyna potrząsnęła głową, otarła twarz i zmieniła postawę na bardziej sztywną.

— Wykończ go Nestor! — wydarła się z całych sił, zwracając na siebie uwagę wszystkich.

Wszyscy nasi przyjaciele spojrzeli na nią krzywo, ale szybko zaczęła im coś szeptać. Po chwili dołączyła do niej Sadie i obie zaczęły skandować mojego przeciwnika. Wiedziałem, co próbowała zrobić.

Chciała mi udowodnić, że ja nie przegrywam. Po chwili z jej ust ponownie wydobyły się nieme słowa.

„Błagam, walcz. Jesteś zwycięzcą."

Ciosy, były ciężkie i szybkie, przyjmowałem je nawet się nie broniąc.

— Walcz kurwa, bo jak tam wejdę ja, to nic z ciebie nie zostanie! Błagam cię kurwa! Zrób coś!! — wydarła się White, łamiącym się głosem.

Dlaczego miałem to zrobić, to była jej wina. Wiedziała, mogła mi powiedzieć i mogłem się na to przygotować. Byłem masochistą, chcąc ją ukarać tym widowiskiem? Owszem. Ale czy byłem gotów zginąć na ringu, tylko po to by otrzymała cenną lekcję? Kiedyś tak, teraz gdy miałem rodzinę nie.

Do moich kończyn zaczęło wracać życie, jak tylko pomyślałem o dzieciakach, które mnie potrzebowały i czekały na mnie w domu. Wróciła mi wola walki. Nie dla niej, dla siebie. Kolejny raz udowodniła mi, jak śmiercionośną trucizną jest jej istnienie w moim życiu.

Zrozumiałem, że moja miłość do niej, jest dla mnie samobójcza. Kochałem ją, nie powiedziałem jej tego nigdy, ale czułem to zawsze. Zrozumiałem to właśnie w momencie, w którym patrzyłem na nią teraz, a Asa, jak mniemam mój brat miażdżył mi żebra.

Kurwa, czy ja właśnie sam przed sobą przyznałem, że kocham White?

Na tę myśl, zacząłem śmiać się, jak opętany. Ta dziewczyna była, jak ekstaza. Przy niej wszystko było tak zajebiście proste, można było robić wszystko o czym tylko się marzyło i dosięgnąć gwiazd, a gdy odchodziła zabierała moją duszę ze sobą. Wystarczyło, że była blisko, a dusza wracała na miejsce.

Poczułem nieziemski gniew na samego siebie.

Koniec przedstawienia.

Uniosłem gardę i wymierzyłem pierwszy tego wieczoru cios, prosto na nos chłopaka. Na moment go zamroczyło. Wykorzystałem to i obróciłem go tak, że tym razem to on był pode mną. Cały swój gniew wylądowałem na nim.

Battle with the Devil. #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz