ROZDZIAŁ 7. Dla mnie jesteś martwa.

124 27 7
                                    

AMY.

Trudne wieczory mają to do siebie, że nazajutrz poranki są jeszcze trudniejsze. Sama nie wiedziałam, jak się czuję, niby czułam się nieco lepiej i byłam mniej otumaniona, ale w środku czułam się, jakby nijako, pusto. Zwlekłam się z łóżka, jak tylko ujrzałam swoją twarz, miałam ochotę się na nią zrzygać.

Widok pozostawiał totalny niesmak, jęknęłam sfrustrowana, wsuwając dłoń we włosy i pociągając za nie u nasady. Doprowadzenie się do porządku kosztowało mnie naprawdę wiele czasu, bo spędziłam w tej łazience ponad godzinę, a w dodatku bezskutecznie, bo i tak wyglądałam, jak zdesperowany kartofel.

— Świetnie — mruknęłam sama do siebie.

Zmieniłam dresy na nieśmiertelne czarne jeansy, a za dużą bluzę na zwykłą koszulkę z napisem "no comment" w kolorze pudrowego różu. Gotowa do opuszczenia pokoju i zmierzenia się z wspólnym śniadaniem, ze wszystkimi wzięłam kilka głębokich oddechów i wyszłam. Zamknęłam drzwi i zablokowałam zamek kartą, przez swoje rozkojarzenie, odwróciłam się tak szybko, że niemal od razu zderzyłam się z czymś twardym i wpadłam na drzwi.

Gdy uniosłam spojrzenie moje oczy napotkały chłód w kolorowych tęczówkach Storma, przez moje ciało przebiegł dreszcz, bo zderzenie się z jego spojrzenie było, jak zderzenie z górą lodową. Uśmiechnęłam się niepewnie, chcąc rozładować to napięcie i już miałam się odezwać, gdy chłopak warknął i odwrócił się na pięcie zostawiając mnie samą. Chwilę później na korytarz wyszedł Aaron rzucając mi niepewne spojrzenie, a zaraz za nim dojrzałam Abby.

Oboje wyminęli mnie bez słowa i już wtedy wiedziałam, że to śniadanie to będzie istna katastrofa. Ruszyłam za nimi w stronę restauracji, bardzo, ale to bardzo ślimaczym tempem.

— Gdzie kurwa byłaś? — Usłyszałam za sobą głos przepełniony żalem i rozgoryczeniem.

Odwróciłam się niepewnie, bo nie wiedziałam czy mówił do mnie, czy do kogoś innego. Rozejrzałam się po korytarzu i miałam pewność, że słowa kierował do mnie, bo nikogo tu nie było. Shein stał ze splecionymi rękoma pod klatką piersiową.

— Co chcesz usłyszeć Shein? Że przepraszam? Że jest mi kurwa przykro, że cię zawiodłam, że was zawiodłam?

— Nie.

— Nie? — zapytałam, nie ukrywając zdziwienia.

— Nie, wiem, że jest ci przykro, znam cię nie od wczoraj, wiem też, że musiało wydarzyć się coś poważnego i jestem wkurwiony, że to zatajasz i znikasz. Jesteś spłoszona. — Odbił się od ściany, o którą się opierał i powoli do mnie doszedł. — Zatem co się stało bestio? — dodał, gdy był już wystarczająco blisko.

Cały czas patrzył w moje oczy, nie przerywając kontaktu wzrokowego. W jego spojrzeniu było wszystko, cała ta pieprzona magia, która zawsze nas otaczała. To był mój Shein, mój Piękny, który właśnie dawał mi swobodę i pierwszy wyciągał do mnie dłoń.

Nie mogłam go stracić, dlatego bez zastanowienia zaczęłam opowiadać mu o wszystkim co się wydarzyło. Mimika jego twarzy z każdym moim słowem zmieniała się, jak w kalejdoskopie, aż w jego oczach zapłonęła furia. Nigdy wcześniej nie dostrzegłam czegoś takiego w jego oczach. Gdy skończyłam swój wyczerpujący monolog, chłopak stał, jak wryty, a ja spuściłam głowę, bo było mi tak cholernie przykro, a przede wszystkim czułam wstyd i obrzydzenie do samej siebie. Miałam ochotę się umyć, bo znowu czułam się brudna.

Brudna Amy.

— Wszystko dobrze słoneczko, obiecuję ci kurwa, że znajdę gnoja i zatłukę gołymi rękoma. — Poczułam, jak jedną ręką obejmuje moje plecy, a drugą głaszcze po głowie.

Battle with the Devil. #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz