Rozdział 40 Żegnaj

94 10 0
                                    


Para czarowników upewniła się, że zamknęła za sobą drzwi, po czym budząc przy okazji wszystkich domowników, zbliżyli się do nas. Wzięłam łyk kawy na otrzeźwienie umysłu po krótkiej drzemce, po czym odstawiłam kubek na stół, przyglądając się im wyraźnie zmieszana. W międzyczasie z sypialni wyszedł Luca, a zanim podreptała zaspana Darcy, przecierając dłońmi, swoje na wpółotwarte szmaragdowe oczęta. 

-Zaraz, dlaczego on jest? - spojrzała ze zdziwioną miną na Ivana i po chwili machnęła ręką. -Nie ważne, musimy się śpieszyć - przeniosła wzrok na mnie. -Carmen krew - rzuciła krótko, wysypując na stół zawartość swojej podręcznej skórzanej torby.

Kobieta przyniosła ze sobą różnego rodzaju kryształy, kolorowe kamienie szlachetne, kilka świec o białej barwie. Parę amuletów, każdy z innym przeznaczeniem, fiolki z niewiadomą dla nas zawartością o różnym zabarwieniu, nóż, sztylet, sproszkowane zioła popakowane w woreczki strunowe, kilka osuszonych oraz świeżych ziół. Całkiem spory arsenał, do którego Rahim dorzucił, dwa małe ozdobne nożyki ze sobą przyniosła kobieta.

-Krew? - Luca spojrzał na mnie pytająco. -Co się dzieje? -spytał, przypatrując się mało przychylnie czarownicy. 

-Wiedźmy wiedzą o zniszczeniu ich więzienia - odpowiedziała pośpiesznie, szukając w swoim bałaganie noża oraz małej miedzianej miseczki ze zdobieniami dookoła. -Carmen? - wyciągnęła rękę w moim kierunku. -I rozwiążcie go - podałam jej dłoń, pod którą podsunęła miseczkę, a następnie jednym, sprawnym cięciem rozcięła wewnętrzną część dłoni, po czym przechyliła ją, aby krew spływała wprost do naczynia. W międzyczasie Rahim oswobodził Ivana. -Teraz Ty - rozkazała wyciągając do niego dłoń i powtarzając wcześniejsze czynności. 

-Musi się połączyć ze mną, aby coś go trzymało na świecie, by dusza nie uleciała z ciała - wytłumaczył czarownik, zdezorientowanemu Luce, zapalając w tym samym czasie białe świece dookoła nas. 

Rahim rozstawił również kryształy, wraz z amuletami w różnych kątach mieszkania, których zadaniem była ochrona przed złem. Podpalił w przyniesionym przez siebie moździerzu wysuszoną szałwię, którą postawił przed nami na stole. Następnie każdemu z nas podał po fiolce z tajemniczą ziołową zawartością, każąc wypić ja na raz i podać sobie rozcięte dłonie, by krew mogła się wymieszać i symbolicznie pozwolić złączyć nasze życia. 

-Zakręci się Wam odrobinę w głowie i może odpłyniecie na chwilę, ale to nic złego - zaśmiała się Rachela, kiedy opróżniliśmy szklane naczynia z ich zawartości.

Nie kłamała, mówiąc, że odpłyniemy na chwilę, gdyż długo na efekt czekać nie musiałam. Zaraz po wypiciu czułam się, jak po zażyciu jakichś środków psychoaktywnych. Świat dookoła zaczął wirować różnymi kolorami, a widoczne przed moimi oczami przedmioty rozpływać się w otaczającej mnie mgle. Głosy dookoła nas zaczęły stawać się coraz bardziej niewyraźne, aż powoli znikły kompletnie. Oparłam głowę o oparcie kanapy, przymykając oczy i wciąż trzymając Ivana za dłoń, z których wciąż kapała szkarłatna ciecz. Moje nozdrza podrażniła silna woń, palonych ziół. Zapewne któreś z czarowników okadzało nas nimi, jak było w przypadku mojego spotkania z wiedźmami w Nowym Orleanie. Poczułam również, że ktoś zakłada mi coś na szyję i wsuwa coś zimnego o nierównych kształtach do drugiej dłoni. Migające mi przed oczami kolory, zaczęły powoli tracić na swoich barwach, traciły na swojej intensywności, aż stały się czarno-białe, lecz po chwili wyłoniła się z nich postać. Nie widziałam twarzy, była zbyt daleko, spróbowałam ją dosięgnąć, wyciągnęłam do niej dłoń, ruszając w jej kierunku. Lecz ona odrzuciła mój gest, odwróciła  się na pięcie i przyśpieszały kroku, oddalając się ode mnie jeszcze bardziej. Ruszyłam biegiem w kierunku postaci i nagle przystanęłam, gdy ona zrobiła to samo. Niespodziewanie tuż przed nią czarna mgła rozstąpiła się na boki, ukazując betonowe schody. Tajemnicza postać zaczęła się po nich wspinać do góry, zatem poszła w jej ślady. Im wyżej wchodziliśmy, tym kolory stawały się coraz bardziej przejrzyste. U samego szczytu, tuż przed zamkniętą metalową bramą, początkowo nieznajoma osoba odwróciła się do mnie. Znałam tę osobę, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć. Chciałam podejść bliżej, by lepiej się przyjrzeć, niestety nie udało mi się, ponieważ mężczyzna pchnął mnie niespodziewanie w bok, zrzucając mnie ze schodów. I dopiero szybując w dół, przypomniałam sobie - Juan. Wyciągnęłam rękę do niego, wciąż spadając, a on spojrzał na mnie po raz ostatni, po czym brama otworzyła się przed nim, a ona ruszył przed siebie, znikając mi z oczu raz na zawsze. Otworzyłam usta, by spróbować go zawołać, niestety nie potrafiłam wydać z siebie żadnego dźwięku, a już za chwilę zderzyłam się z innym obrazem. Gruchnęłam boleśnie plecami na ciemną ziemię, podnosząc się, nerwowo zaczęłam rozglądać się dookoła siebie. Byłam w lesie, a dookoła panowała późna noc. Wstałam, spojrzałam przed siebie w stronę przebijających się przez drzewa świateł. Ruszyłam w ich kierunku i dotarłam pod wysoki, szary mur zabezpieczony od góry drutem kolczastym. Zza betonowej przeszkody dochodziły głośne hałasy, po czym nagle panującą dookoła mnie ciszę przerwał przeraźliwy krzyk, pisk tak bolesny, że rozdzierający od środka. Co trzeba zrobić człowiekowi, by tak krzyczał? Za chwilę wszystko ustało, a ja po swojej lewej ujrzałam, że otwiera się brama, zza której wybiega zapłakana kobieta w długiej, niebieskiej sukni z falbankami i biegnie przed siebie na oślep, osłaniając jedynie ręką twarz przed deszczem. I gdy myślałam, że to już koniec koszmarnych wydarzeń, których byłam świadkiem, poczułam czyjąś obecność za sobą. Spojrzałam odruchowo na prawe ramię, na którym ujrzałam obcą dłoń. Odwróciłam się niepewnie i ujrzałam postać swojego brata o obcym mu spojrzeniu. 

W pogoni za wiecznościąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz