Ashton skończył pakować się akurat, gdy zadzwonił budzik Holly. Dziewczyna sięgnęła po hałasujący telefon i chyba wciąż jeszcze śpiąc, kliknęła ikonkę drzemki. Ash uśmiechnął się na ten widok. Oboje mieli tę cechę, że łatwiej było im nie spać całą noc, niż wstać przed siódmą.
- Wstawaj, śpiochu - powiedział, potrząsając za ramię Holly
- Daj mi żyyyyyć - usłyszał w odpowiedzi - Jeszcze minutkę.
- Najstarsze kłamstwo na świecie - rzucił, wychodząc z pokoju. Była środa rano, a wszyscy agenci wyznaczeni do misji w stolicy mieli zebrać się w bazie o dziewiątej. Lot miał trwać około pięciu godzin, więc o piętnastej, a właściwie osiemnastej byliby na miejscu i mogli przećwiczyć ustawienie z funkcjonariuszami z innych stanów.
Chłopak przeszedł po apartamencie, sprawdzając, czy wszystkie okna są odpowiednio zamknięte. Wiedział, że ich mieszkanie znajdowało się na tyle wysoko, że dostanie się do niego przez okno graniczyło z cudem, jednak po feralnym włamaniu wolał dmuchać na zimne. Mimo, że w ostatnim czasie Holly zachowywała się normalnie, wciąż bał się, że pod jego nieobecność może stać jej się krzywda.
- Gdyby tylko coś się działo, od razu dawaj mi znać, dobrze? A, i w razie czego broń jest w górnej szufladzie mojego biurka. - powiedział do dziewczyny, tuż przed wyjściem z mieszkania. - I jeśli ewentualnie...
- Ash - przerwała mu, podnosząc palec wskazujący - Nie martw się o mnie. Przecież nic mi nie będzie.
Spojrzał w jej oczy. Już nie dziwnie zielone, ale błękitne jak zawsze. Patrzyła na niego z taką pewnością, że sam zaczął wierzyć w to, że jego obawy były bezpodstawne.
- Masz rację - wymamrotał - Ale i tak na siebie uważaj.
- I ty też - odparła, po czym go przytuliła. Mocniej niż zwykle. - Czyli widzimy się w sobotę?
- Tak, kocham cię.
- Ja ciebie też!
Te słowa wybrzmiewały w jego głowie jeszcze, gdy zjeżdżał windą do garażu.
- Lepiej jeśli nie będzie wiedziała - wyszeptał pod nosem.
***
Holly przez kilka minut stała przy oknie, upewniając się, czy Ashton na pewno nie wróci po nic do mieszkania. Wiedziała, że gdyby przyłapał ją na tym, co planowała zrobić, ciężko byłoby jej się wytłumaczyć. Dziewczyna w pośpiechu uczesała się i założyła pierwsze lepsze ubrania. Normalnie w życiu nie wyszłaby z domu w takim stanie, jednak miała nadzieję, że dzięki temu ciężej będzie ją poznać. Wyjęła z szafy torbę sportową i wrzuciła do niej ciemne okulary, naszyjnik z pentagramem, kosmetyki i drugi zestaw ubrań. Niechętnie udała się do swojego gabinetu i wyjęła plik banknotów z zamkniętej w szafce walizki. Wiedziała, że są to pieniądze skradzione z banku i czuła przez to wyrzuty sumienia, jednak stwierdziła, że powinna się ich jak najszybciej pozbyć. Gdy otworzyła jedną z szuflad w poszukiwaniu paszportu, jej wzrok padł na małą buteleczkę stojącą w jej rogu. Woda święcona. Dziewczyna zawahała się. Teoretycznie Robin nie powinna chcieć jej okłamać, więc nie powinna jej potrzebować...
- Trudno - wymamrotała chowając ją do kieszeni - Lepiej mieć plan B.
Nie chcąc się spóźnić, szybko chwyciła pozostawioną na łóżku torbę i założyła wygodne buty. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Była ubrana w szary komplet dresów, czarne trampki i czapkę z daszkiem.
,,Wyglądam jak wuefistka - pomyślała - I właśnie o to chodziło".
Dokładnie zamknęła drzwi i kilka razy sprawdziła, czy nikt na pewno nie będzie w stanie otworzyć ich od zewnątrz. Mimo, że zwykle korzystała z windy, tym razem zbiegła ze schodów w rekordowym tempie. Lucifer jak zwykle czekał na nią przed czasem.
- Siemka - rzuciła siadając obok niego i przerzucając pakunek na tylne siedzenie. Spojrzała na chłopaka i z ulgą stwierdziła, że nie wygląda lepiej od niej. Widocznie oboje mieli takie samo pojęcie nierzucającej się w oczy osoby.
- Cześć - odparł Lucifer. Wydawało jej się, czy w jego głosie dało się wyłapać nutę niepokoju? - Masz wszystko?
Skinęła głową i odtworzyła w myślach listę rzeczy do spakowania.
- Wyjątkowo nie zapomniałam nawet o paszporcie. - powiedziała, posyłając mu uśmiech
- I wyjątkowo nie będzie ci potrzebny. Mam dla nas fałszywki. - odparł podając jej książeczkę.
- Ann Sparrow - zaśmiała się czytając wydrukowane obok jej zdjęcia nazwisko - Ciekawie.
W drodze na lotnisko Holly robiła co tylko w jej mocy, aby nie myśleć o zbliżającym się zamachu, jednak im bardziej się starała, tym bardziej zaczynała się martwić.
- A co gdyby nam nie wyszło?- zaczęła, spoglądając na Lucifera. Po jego twarzy widać było, że skupia się na drodze. Chyba nie chciałby po raz kolejny spadać z wiaduktu... - Musimy mieć jakiś plan na wszelki wypadek.
- Wtedy uciekamy - odpowiedział, nie odrywając oczu od przedniej szyby
- A jeśli nie uciekniemy?
- To będziemy mieć przekichane.
- Mówię serio.
- Ja też.
Przez chwilę zapanowała cisza.
- Musimy ustalić sobie alibi w razie podejrzeń. - Mruknęła Holly - Mój narzeczony rano wyjechał na szkolenie z pracy. Nie wie nic o zamachu, więc będzie przekonywał policję, że byłam tutaj.
- W porządku.
- A co z tobą?
- Coś wymyślę.
- Nie wierzę... Ty masz na prawdę coś nie tak z głową.
Lucifer wzruszył ramionami.
- Bez ryzyka nie ma zabawy.
Holly chciała odpowiedzieć mu coś złośliwego, jednak w tym samym momencie ich oczom ukazało się lotnisko. Znaleźli miejsce na parkingu i zabrali swoje rzeczy.
- Od teraz musimy udawać kogoś innego - powiedział chłopak, gdy szli przez ogromny budynek.- Ty masz na imię Ann, a ja Bob.
Holly parsknęła śmiechem.
- No co? - zapytał z wyrzutem
- Z całym szacunkiem, ale jesteś najmniej bobowym Bobem jakiego w życiu widziałam. Nie mogłeś wybrać innego imienia?
- To jest krótkie i łatwo je zapamiętać. Wracając, lot mamy za godzinę, a potem na miejscu spotykamy się z gościem, który załatwił dla nas mundury, broń i fałszywe identyfikatory. Następnego dnia o jedenastej mamy być już pod Białym Domem. A, i jeszcze bilety.
- Dzięki - odparła, zerkając na dane na wejściówce - Chodź, musimy się pospieszyć.
Gdy jakiś czas później siedzieli już na swoich miejscach, Holly wyjrzała przez okno samolotu. Gdy po raz kolejny zobaczy Los Angeles, będzie już mieć kogoś na sumieniu. ,,Morderca". Wzdrygnęła się. Bardzo nie podobało jej się to określenie wobec samej siebie. Nigdy nie chciała brać udziału w zabójstwie kogokolwiek, jednak wiedziała, że teraz nie ma już odwrotu. Nie była przecież kimś, kto odbiera ludziom życie dla zabawy. Chociaż, w całej tej plątaninie zdarzeń, przypadków i zależności sama zaczynała być już pewna tego kim jest. Ale przecież Holly Anders to inna osoba niż Robin Drake albo Ann Sparrow, prawda?
CZYTASZ
UNholly
General FictionŻycie trzydziestoletniej Holly Anders wydaje się być prawdziwym ,,American dream". Kobieta jest świetnie zapowiadającą się reżyser, ma kochającego chłopaka i stabilną sytuację finansową. Wielu, a nawet sama Holly myśli, że kariera i świat gwiazd sto...