X

161 10 0
                                    

Stwierdziłam, że muszę mieszkać na odludziu, ponieważ bałam się przebywać tak blisko innych. Kupiłam jeszcze kilka rzeczy niezbędnych do życia i postanowiłam polecieć do chatki, w której zrobiłam sobie postój. Poszłam w miejsce, które ludzie niezbyt często odwiedzają, a mianowicie chodziło mi o niewielki lasek. Szybko wysunęłam skrzydła bez większego problemu i chciałam wystartować tak jak wczoraj, ale nie potrafiłam. Jakim cudem do cholery?

Próbowałam za wszelką cenę wzbić się w powietrze, ale nic z tego. Udawało mi się wznieść z trudem zaledwie metr w górę, po czym moje skrzydła nie wytrzymywały i spadałam w dół, lądując cicho i zwinnie niczym kot. No tak... Przecież ja też teraz należę do drapieżników. W dalszym ciągu nie mogłam się z tym pogodzić. Chyba każdy by tak zareagował na moim miejscu, pomyślałam przygnębiona. I dlaczego nie mogłam się wzbić w powietrze tak, jak zrobiłam to tamtej nocy? Może dlatego, że działałam pod wpływem adrenaliny czy coś w tym stylu. A więc i tego muszę się nauczyć w najbliższym czasie, aby zyskać więcej szans na ucieczkę od Romana i Rafaela. Chociaż nie wierzyłam, że kiedykolwiek mogłoby mi się udać uciec od tego drugiego. Ostatnio zrobiłam to tylko dzięki temu, że był zaskoczony, bo nie sądzę, że z powodu mojego kopniaka. Szybkość też pewnie została wywołana adrenaliną.

Z nową determinacją rozpoczęłam próbę wzbicia się w powietrze, próbowałam wiele razy i praktycznie za każdym razem udawało mi się utrzymać coraz dłużej. W końcu, gdy potrafiłam już utrzymać się w powietrzu, to wzięłam wielki plecak wypełniony różnymi drobiazgami i wzniosłam się wyżej. Lot bardzo mnie męczył, ale nie na tyle, żebym nie dostrzegała niczego poza tym. Unosząc się, nie czułam lęku wysokości, tylko wszechogarniające mnie uczucie wolności. Wiatr nieprzyjemnie smagał moje ciało, ale nie powodował zimna. Zupełnie tak, jakby moje ciało nie odczuwało już czegoś takiego. W sumie to jest plus bycia aniołem ciemności. Ale więcej jest minusów niż plusów, pomyślałam, uważnie śledząc drogę, którą mogłam dolecieć do chatki. W końcu, gdy doleciałam, wylądowałam trochę niezgrabnie, prawie przewracając się na ziemię.

Szybko weszłam do chaty i pierwsze, co zrobiłam, to starłam kurz ze wszystkiego, a później trochę się urządziłam. Nie zapalałam kominka, bo mógłby zwrócić zbyt dużą uwagę na miejsce mojego obecnego mieszkania. Rozwiesiłam więc czarne zasłony wokoło okien i zapaliłam kilka świeczek, mimo że widziałam wszystko. Jednak było mi bardziej wygodnie mieć chociaż kilka światełek, jednak małe płomyczki raziły mnie strasznie w oczy.

Postanowiłam trochę się rozejrzeć po terenie, zobaczyć, czy nic nie będzie mi zagrażało ze strony większych zwierząt i ludzi. Na szczęście niczego takiego nie wyczułam. Przechodząc się po lesie, trafiłam na małą polankę i postanowiłam jeszcze trochę potrenować wznoszenie się i lądowanie. Szybko wysunęłam skrzydła i przystąpiłam do pracy. Nie przestawałam nawet wtedy, kiedy moje mięśnie zaczęły się trząść ze zmęczenia. Skończyłam, gdy przez niebo zaczęły się przebijać pierwsze promienie słoneczne. Szłam właśnie do chaty, zastanawiając się nad tym, czy anioły ciemności miewają zakwasy, kiedy usłyszałam bębny. Nie, nie bębny, tylko serce. Duże. Głód znów gwałtownie powalił mnie na ziemię, a później zaczęłam biec.

Wszystko się rozmazało, podążałam tylko w stronę bębnów. Tylko ono się teraz liczyło. Nie potrafiłam się opanować. Instynkt wziął górę i nie chciał ustąpić, póki nie będzie nasycone, pozbawiając ofiarę krwi i życia. Życia. Nie! Nie mogę tego zrobić, lecz moje ciało nie chciało słuchać. Musiałam to jakoś powstrzymać, ale już było za późno. Ofiara znalazła się w zasięgu wzroku, a instynkt wziął nade mną górę.

Był to jeleń, który stał z dumą, prezentując swoje piękne poroże. Szybko przygotowałam się do skoku i po chwili już stałam uczepiona do karku zwierzęcia, które zaczęło się wierzgać, próbując mnie zrzucić, ale trzymałam się tak mocno, że nie poruszyłam się nawet o milimetr. W końcu syta wypuściłam martwego jelenia z uścisku. Od razu poczułam nową dawkę siły, mięśnie przestały się trząść i ustąpiło częściowo zmęczenie. Wraz z siłą doszło również poczucie winy, które było niczym kamień ciągnący mnie w dół. Powietrze zatrzymało się w płucach i ani nie chciało wyjść, ani wejść dalej. Żeby pozbyć się okropnego uczucia, zaczęłam kaszleć, ale to było wciąż za mało. Z krzykiem uderzyłam najbliższe drzewo pięścią. I jeszcze raz, i kolejny. Gdy już zaczęła mnie boleć ręka, to spróbowałam się uspokoić. Spojrzałam jeszcze na nieszczęsne drzewo robiące dziś za worek treningowy. Było zniszczone tam, gdzie uderzałam. Uspokoiłam się i spojrzałam po raz ostatni na jelenia. Tym razem już nic nie czułam poza bezgranicznym smutkiem.

Anioły nie gryząOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz