Koniec.

146 3 30
                                    

Wtedy spojrzałem na moją lewą rękę, sęk w tym, że nie
było jej tam.

***

~•Giyu pov•~

Po tym jak ruszyłem za Shinazugawą w celu odcięcia ręki Akazie, zobaczyłem w powietrzu rękę, ale nie demona a białowłosego.

Zmdlił mnie ten widok.

Chwilę później podbiegłem do fioletowookiego i zawinąłem mu krwawiące miejsce jakimś materiałem.

-Dziękuję.- wydukał z lekką trudnością.

Na to tylko pokiwałem głową.

Walczyliśmy tak do świtu, Sanemi już leżał zostawiając mnie samego.

Wcześniej zmieniliśmy nieświadomie miejsce walki z pola na las który był dosłownie obok.

Akaza uciekł zostawiając nas.

~•Sanemi pov•~

Krawiłem i łeżałem obok drzewa pilnując żeby nie zapaść w sen.

Zobaczyłem jak Giyu się do mnie zbliża.

-Giyu.. przepraszam.- wypowiedziałem ledwo żyjąc.

-Ja też, Sanemi oddychaj.- powiedział widocznie zmartwiony- chodź wezmę cię na barana i pójdziemy do Kochou.

-Nie, ty też jesteć ciężko ranny, biegnij do niej sam i przyjdź tu z nią dobrze?- powiedziałem próbując go przekonać.

-Dobrze. Kocham cię. Zaraz będę.

-Ja ciebie też.

~•Giyu pov•~

Biegłem najszybciej jak mogłem, ale fakt, że krwawiłem z trzech miejsc i miałem złamaną rękę nie pomagał.

Zdyszany wbiegłem do motylej rezydencji mówiąc Kochou o zaistniałej sytuacji, nakazała mi zostać i poczekać, ale ja nie chciałem.

Dobiegnięcie do motylej rezydencji i powrót w tamto miejsce zajął nam prawie 2 godziny, to naprawdę długo, słońce zdążyło już wyjść a ptaki ćwierkały, to mnie w jakiś sposób dobijało.

Gdy dobiegliśmy w miejsce w którym jeszcze niedawno leżał Sanemi, zastaliśmy tylko jego katanę. A po nim ani śladu. Chwilę po tym straciłem przytomność, nie wiem nawet czemu.

Obudziło mnie słońce wchodzące do pokoju przez odsłonione okno.

Zacząłem desperacko rozglądać się za Sanemim, ale nie było go tutaj.

Usłyszałem skrzypienie drzwi.

-Oh widzę że wstałeś Tomioka-san.- powiedziała Shinobu, ale bez uśmiechu.

Nic jej nie odpowiadziałem.

-Nie znaleźliśmy Shinazugawy-san, przykro mi z tego powodu.

Nic nie powiedziawszy po prostu poszedłem się przebrać i odszedłem, Kochou próbowała mnie zatrzymać ale w końcu odpuściła.

|°Time skip°|
(Pół roku)

Przez ostatnie pół roku rozmyślałem co się stało z Sanemim. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Dzisiaj miałem mieć misję, w górach grasował jakiś demon.

Byłem już na miejscu i się rozglądałem za nim.

Widok mnie zszokował, bo ten demon, wyglądał jak Sanemi.

Biegł już w moją stronę, a gdy był na odległości około 4 metrów zatrzymał się.

-Kojarzę cię!- wykrzyknął.

-Sanemi, dopókiś się nie pojawił, nie umiałem kochać, dziękuję- powiedziałem mając łzy w oczach, wziąłem wdech- Piąta technika: błogosławiony deszcz po suszy.

Zabiłem go, pozbawiłem go głowy.

Po tym jak zdałem sobie sprawę z tego co zrobiłem, popełniłem seppuku pogrążając się w śnie z nadzieją, że w następnym życiu ponownie spotkam Sanemiego.

Opisując scenę śmierci, nie wiem jak to wygląda, i nie ma być w żaden sposób zachęcająca do czego kolwiek.

Hejj, to już ostatni rozdział w tej książce, świetnie się bawiłam pisząc ją, czy chcecie alternatywe zakończenie z happy endem? Jeśli tak piszcie w kom. Chciałam wam również serdecznie podziękować za wszystkie komentarze i gwazdkiz gdyby nie one pewnie porzuciła bym to jak każde inne opowiadanie. Mam nadzieję że czytanie tego było dla was równie świetną zabawą, zachęcam to wyrazeniq swojej opinii w komentarzu, jeśli coś wam nie pasowało to chętnie wysłucham i przyjme do siebir wasze krytyki, rady i uwagi, bym nie popełniała tygh samych błędów pisząc kolejne książki <3

I zdaje sobie sprawę z fatalnego rozłożenia końcówki, to mogło być napisane 1000x lepiej, ale naprawdę nie wiem jak, i przepraszam was za to.

Dopókiś się nie pojawił | Sangiyuu✿Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz