[1931r. Nowy Orlean, Luizjana.]
Był sam środek zimy. Mróz był wręcz niewyobrażalny. Szczypał, i powodował pęknięcia w okolicach ust oraz na dłoniach. Twarz również była cała czerwona od niskiej temperatury, a ja mimo owych warunków, czy dość późnej pory, dopiero co byłam w połowie drogi do mojego domu, o ile można tak nazwać tą ruderę.
Z pracy do wspomnianego miejsca zamieszkania, miałam sporo kilometrów do przebycia. Los chciał, że nie byłam w stanie ufundować sobie transportu taksówką, bądź tym bardziej własnym autem, natomiast tańsze środki niestety już nie funkcjonowały o tej godzinie. Zostały mi więc jedynie nogi, do których mróz również powoli zaczął się dobierać. Na duchu podtrzymywała mnie tylko jedna rzecz. To dziś, był mój dzień wypłaty. W kieszeni chowałam moje niecałe 400 dolców, które zapewniłyby nawet właściwe życie, przynajmniej do następnego miesiąca.
Owinęłam się bardziej szalikiem, chcąc jakoś zatrzymać ciepło przy ciele. Nie skutkowało to jednak na tyle dobrze jak bym chciała, ale oczywiście nie miałam zamiaru narzekać. Na oko nie zostało mi do domu więcej niż dwadzieścia minut, przez co przyspieszyłam kroku, by skrócić ten czas w każdym możliwym sensie. Przyznam szczerze, że gdyby nie pogoda, mój humor byłby wręcz wyśmienity. W końcu każdy wie, że dzień dostania pensji za pracę, tym bardziej ciężką, jest najlepszym dniem w ciągu miesiąca.
Dlatego wykrzyczałam - Tato! Dostałam już pieniądze, mogę ugotować jutro coś pyszne.. - Przerwałam jednak w połowie, zaraz po ujrzeniu tego masakrycznego widoku.
Mój ojciec.. Mój jedyny opiekun, leżał na obskurnych płytkach naszego domu, pogrążony w kałuży krwi. Wprost ze środka jego torsu wystawał sztylet, na oko bardzo głęboko wbity. Bezwładnie runęłam na kolana, nie dowierzając w to, co znajduje się naprzeciw mnie. Trup.. To był trup. Martwa osoba, która już nigdy nie ożyje. Co więcej, była to bliska osoba. Mój jedyny ojciec, leżący właśnie bez szczypty życia na przeciw mnie.
*****
Z powrotem zeszłam na dół i zajęłam dokładnie to samo miejsce, co jeszcze dziesięć minut temu. Emocje po tej małej rozmówce zniknęły, a ja byłam już w pełni rozluźniona. No cóż.. przynajmniej na razie.
- Na pewno wszystko okej? - Dopytał się Husk, zachrypniałym głosem.
Przytaknęłam głową, ponownie powstrzymując się od założenia nogi na nogę. - Więc.. na czym stanęło?
Zapoznawanie się, jak określała to w kółko Charlie, zakończyło się godzinę później. Ten czas całkowicie wystarczył mi, by śmiało stwierdzić, że nienawidzę tu nie tylko Alastora. Nie cierpię też pozostałych wszystkich. Tak, każdego. Charlotte była dla mnie przesłodzona, za to jej dziewczynie brakowało słodyczy i to dość mocno. Husk miał wszystkich i wszystko w dupie, w której znacząco chciałby poczuć go Angel. Propo tego, gdy typ się rozkręci, nie mogę myśleć już o niczym innym niż o tanim porno. Psychiczna dusza Niffty również nigdy nie dawała za wygraną, a o Alastorze już nawet nie wspomnę.
Wyszło więc na to, że zostałam tylko ja. Sama. Nie licząc oczywiście reszty Vees, do której właśnie miałam zamiar zadzwonić. Szłam już znanym mi korytarzem, nie myśląc o niczym innym by wygadać się dla przyjaciół. Drogę do tego raju, zagrodziła mi jednak ostatnia osoba, którą chciałam widzieć.
- Coś trzeba? - Spytałam grzecznie, zamiast klasycznego "CZEGO DO KURWY CHCESZ".
Radiowiec, na którego wpadłam, przechylił głowę w bok, następnie patrząc w dół na moją sylwetkę.
- Wtedy gdy nas opuściłeś, nie byłeś w toalecie, mam rację? - Spytał.
- Co masz na myśli? - Dopytałam, już lekko blada.
- Gdybyś był, zapewne zgłosił byś do kogoś problem z popsutymi absolutnie wszystkimi sprzętami, znajdującymi się tam.
Zamarłam. Czemu on do kurwy zawsze mnie rozszyfrowywał? Ignorując chłopaka, zrobiłam parę kroków do mojego pokoju, który był już w dość bliskiej odległości. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka, od razu kierując się do toalety. Słyszałam jak demon podąża za mną, jednak z lekka to zignorowałam. Odkręciłam kran, tylko po to by zdać sobie sprawę, że faktycznie nie leci z niego woda.
- Ha ha.. No faktycznie - wymamrotałam czerwona. - Wtedy jeszcze działało.
- Nie. Nie działa od dwóch dni - odparł stanowczo.
Przerażenie zmieniło się teraz w gniew, tylko po ponownym usłyszeniu tego jego wkurwiającego głosiku, oraz sposobu w jaki wymawia słowa.
- W takim razie, po jakiego chuja dawaliście mi pokój z popsutym kiblem, co!? Jako kurwa jeden z niewielu gości, powinienem chyba być traktowany godnie! - Wykrzyczałam, szybko tego żałując.
W natychmiastowym tempie zakryłam usta, przepraszając cicho. W odpowiedzi usłyszałam donośny śmiech, którego tak bardzo nienawidziłam. - Wiedziałem, że nie jesteś taki święty - przemówił, nachylając się lekko w moją stronę.
Miałam ochotę szczeniacko wystawić mu środkowy palec, zamiast tego jednak powiedziałam coś nieco bardziej stosownie. - Wybacz, czasem puszczają mi nerwy.
- Jak uważasz, kurduplu. A łazienki masz na końcu korytarza, tą naprawią dopiero pod koniec tygodnia. - Zaraz po swojej kwestii, demon jak zawsze zamienił się w cień, zostawiając mnie samą w pomieszczeniu. Mrugnęłam parę razy, wciąż analizując jego słowa.
CZYTASZ
Alastor x Reader l Hazbin Hotel
RomanceA co gdyby członków Vees była czwórka? Vivienne (ty), czyli jedna z potężniejszych overlordów pewnego dnia postanawia zemścić się na odwiecznym wrogu swojej kampanii, Alastorze. Plan jednak nie do końca idzie tak jak powinien, a dziewczyna zaczyna m...