Rozdział 5 cz.1

309 9 3
                                    

ROSALIE

 Przez dobre trzy godziny moje bestie usilnie doprowadzały mnie do porządku. Wcale mnie nie zaskoczyło, że bez większych oporów uległam tej dwójce. Zdecydowanie pomogła im w tym butelka wytrawnego wina, którą opróżnialiśmy jedna za drugą. Ale nie można im tego odjąć, że tworzyli naprawdę wyjątkowy duet.

On - Pan wiewiór z wiecznie odklejonymi pomysłami, wielkim sercem i kopniętym poczuciem humoru, które powaliło na kolana już niejednego z największych twardzieli.

Ona - pędząca rakieta nie do zatrzymania, gotowa wylądować na drugim końcu świata, by podjąć najbardziej irracjonalną decyzję, żeby tylko mieć fun z życia i nowe niezapomniane doświadczenia. A to tylko dlatego, że ich najgroźniejszym nemezis jest nuda.

Naprawdę nie będę w szoku, jeśli kiedyś wyląduję z nimi za kratami. Ten punkt na liście absurdów mojego życia jest już od bardzo dawna.

Puściliśmy głośno muzykę z rozbudowanej strefy audio w całym penthousie, a następnie przygotowaliśmy patery z przekąskami, szklanki z kieliszkami, napoje, kilka butelek szampana oraz przystroiliśmy mieszkanie dekoracjami, które zakupiliśmy wcześniej.

- Wciąż nie przywykłam do tego, że od teraz to będzie mój dom. - wodziłam wzrokiem za falującym winem w kieliszku. - Dziwnie jest tak spać w zupełnie pustym mieszkaniu.

Chociaż za każdym razem moja podświadomość przypomina mi, że nie jestem tu sama.

- Jeśli tylko będziesz czuła się samotnie, dzwoń, a przyjadę w przeciągu piętnastu minut. - Addie oparła ciężką głowę o moje ramię. Zrobiłam dokładnie to samo i położyłam na niej swoją.

Chwilę tak trwałyśmy, myśląc nad jakże głębokim sensem istnienia, dopóki Travis się nie zbuntował.

- Gwiazdy! - przeskoczył żwawo z kanapy na pikowaną pufę, wypuszczając w przestrzeń napompowany przez siebie balon.

Na dźwięk świszczącego powietrza, uciekającego z frunącej nad naszymi głowami różowej gumy, podskoczyłyśmy panicznie, zderzając się głowami.

- Ogarnijcie już te swoje żale, bo zaraz przyjdą goście. - Bennet wymachiwał rękoma, podskakując nad pufą. Pocierałam ręką pulsującą skroń, gdy ten gagatek prawił nam swoje morały. Widziałam, że Add próbuje złagodzić ból czubka swojej czaszki, wtapiając go w miękkie obicie kanapy, jakby to miało jakkolwiek pomóc. - Dupy w kroki się odstrzelić jak największe lafiryndy na tej dzielnicy, bo trzeba pokazać tym fiutom, z kim mają do czynienia!

No i proszę, jednak szanowny Pan Bennet potrafi przemówić i to dosyć dosadnie.

Łaska Panie, coś nam go zesłał tamtego słonecznego wrześniowego poranka. Od tamtej pory wpuszcza niezbędne do fotosyntezy niewielkie promyczki światła do mojego życia. Bezwzględnie konieczną energię do utrzymania bytu roślin.

Nie mamy tu tylko jednego sąsiada, a wszystkich. Każdym trzeba się zaopiekować. Niech nikogo nie ominą wieści, że do gry wkracza prawdziwy wilk z Wall Street. Ten z Murphy Street zostaje gdzieś daleko w tyle. Może skradać się tylko za moimi plecami.

Tylko to mu pozostało.

Spojrzałyśmy na siebie z głupimi uśmiechami na twarzy i ruszyłyśmy biegiem do mojej sypialni. Nawet wirujące od uderzenia oraz alkoholu głowy nie były dla nas przeszkodą, kiedy kurczowo trzymałyśmy się pod ręce, wspinając się po schodach antresoli.

Zanurkowałyśmy w obłędnie różowym kobiecym raju. Wertowałyśmy, buszując między wieszakami w poszukiwaniu idealnej kreacji.

Pudrowo różowe ściany wyłożone były elegancką sztukaterią, wielkimi lustrami i białymi zabudowanymi po sam sufit szafami, komodami oraz półkami. Przy największym lustrze stała ogromna toaletka z dwoma taborecikami na łukowato wykrzywionych nogach. Na środku stał aksamitny szezlong w stylu chesterfield z niewielkim fotelem do kompletu. Siedziska miały przepiękny kolor jasnego różu jak praktycznie wszystko tutaj. Między nimi był szklany okrągły stoliczek kawowy, na którym stała całkiem spora porcelanowa szkatułka oraz kilka gazet modowych.

Odmienny bieg planet                                          | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz