Rozdział 20

137 6 0
                                    

CAMERON

Z początku miałem za złe Williamowi, że uległ namowom Coopera, tak naprawdę wpierdalając nas wszystkich w ten ściek.

    Po krótkiej obserwacji i nieco głębszych analizach mogę jednak stwierdzić, że jego urodziny w Holly były nie tylko zajebistym melanżem, ale również sążną studnią bez dna. Aż z niej wyciekały coraz to cenniejsze kąski.

    Nie będę owijał w bawełnę, poza panienką Evans tylko dobitny zakres informacji, wystarczająco mnie satysfakcjonował. Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie lubię wyprzedzać. Krok do przodu, zawsze daje pewną przewagę. W mniejszym lub większym stopniu.

    Przez idiotyczny wymysł Willa o dwudziestu życzeniach urodzinowych niewiele miałem okazji, by zarzucić przynętę. Ale co moje oczy widziały, a uszy słyszały, ciężko będzie wymazać z pamięci.

    Od pierwszego kroku postawionego na ostatnim piętrze areny coś mi tam poważnie jebało zgnilizną. Wystarczyło przekroczyć próg, a woń rozkładu niosła się w powietrzu. Ciągnęła się za pełzającymi szczurami, które snuły się gdzie popadnie. Najbardziej intensywny aromat kręcił się wokół kilkunastu osobników, którzy aż prosili się o dogłębniejsze prześwietlenie. Tylko idiota nie sprawdziłby z kim ma do czynienia, dlatego to chyba oczywiste, że musiałem wyręczyć moje błazenki, które beztrosko pływały w akwarium.

    Ale Hiddenberg było bardziej zagmatwane, niż się tego wstępnie spodziewałem. Szeroka pajęczyna powiązań, brudnego hajsu i układów, która z każdym kolejnym członkiem plątała się jeszcze bardziej, pnąc się do samych podziemi.

    Im bardziej się w to zagłębiałem, tym ciężej było dokopać się do czegokolwiek sensownego.

    Doprawdy niepokojące były te ich zwyrodniałe teksty czy sprośne żarty, których sobie w żadnym wypadku nie szczędzili. Nie powątpiewam, że to nawet nie był szczyt ich możliwości, bo gołym okiem było widać, że jeszcze nie mają do nas na tyle zaufania, by całkowicie wyzbyć się hamulców.

    Na razie jedyną sposobnością na wnikliwszą analizę były weekendowe zjazdy, podczas których naprawdę będę musiał gryźć się w język.

    Już nie wspomnę, że gdyby udało mi się pozyskać kilku nowych klientów, sprawa byłaby zdecydowanie ułatwiona. Koło chuja mi latały ich czeki, przelewy czy dodatkowe benefity dla firmy. Ciekawił mnie tylko jeden drobny detal. Mam na myśli okrojone informacje na temat tych dupków. Utajnione akta i gdzieniegdzie powymazywane nazwiska znaczyły, że ktoś już trzyma nad nimi swoją pieczę. Nie muszę się domyślać kto to taki i jak ostro go rów zapiecze, gdy teraz to ja mu podetnę pare haczyków. Ale fakt, że zaufali Warnerowi mówił sam za siebie. Coś tu jest kurwa nie tak.

    Aż musiałem zapić tę falę goryczy, która zostanie niedługo przelana.

    Will na razie wiedział tyle, ile było mu potrzebne, żeby nie narobić jeszcze większego syfu. Miał tylko robić to, co potrafi najlepiej. Uwodzić tych fiutów swoim kapitańskim urokiem osobistym i nic poza tym. To i tak wystarczająco odpowiedzialne zadanie dla jego kłapiącego  na lewo i prawo pyska.

    Wystarczyło, że siedział obok mnie z tym swoim nieprzewidywalnym uśmiechem, a ja nie byłem pewien czy zaraz czegoś nie pierdolnie, kiedy czekaliśmy, aż Cooper skończy drzeć ryja na kogoś po drugiej stronie słuchawki.

    Niby byliśmy z nim blisko, ale nie miałem pewności czy aby na pewno nie macza w tym swoich czarnych paluchów. W końcu wszystko odbywało się pod jego adresem, więc rachunek prawdopodobieństwa, że coś może być na rzeczy jest dosyć wysoki.

Odmienny bieg planet                                          | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz