Rozdział 16

222 8 0
                                    

WILLIAM


- Jaki detoks? - zmarszczyłem nos. - O czym ty pierdolisz Petrova?

Patrzyłem na niego jak na idiotę, którym w tym momencie wydawał się ponad skalę.

- No przecież wam mówię, czego nie rozumiesz? - skakałem wzrokiem po niezadowolonych twarzach chłopaków. - Odezwał się do mnie Oswald, że musimy oczyścić nasze organizmy z toksyn, żeby móc przyjąć te jego herbatki, i żeby miało to jakikolwiek sens. Powiedział, że trzy dni to całkowite minimum.

Trzy dni to 72 godziny. 72 godziny to 4320 minut. A 4320 minuty to 259200 sekund. Nie ma kurwa szans, że rozstanę się z moją ukochaną na tyle czasu kuźwa!

- Ochujałeś. - parsknąłem kpiącym tonem. - To znaczy, on ochujał. - poprawiłem się, unosząc ręce w obronnym geście na poważną minę Victora. - Przypierdolił pewnie jakiś kwas i mu się wtyki poprzepalały, albo wziął rozpęd i zajebał z bani w palmę. Jeden pies. Nie zmienia to faktu, że go pojebało.

- Wiecie co? - wtrącił Harris, przyjmując kolejną porcję koki. - Dobrze nam to zrobi.

Zmarszczyłem ryjec jeszcze bardziej.

- Tobie to do chuja dobrze robi moja siostra. - stanąłem tuż przed jego twarzą, kiedy się wyprostował znad kuchennego blatu. - Ogarnij się i przestań szerzyć te herezje. - poklepałem przyjaciela otwartą dłonią w zarośnięty polik.

Chyba posunąłem się trochę za daleko, bo ten zwierz przygwoździł mnie zaraz do zimnej lodówki obok.

- Ty się kurwa ogarnij idioto. Ileż można? Nie widzisz, że masz z tym jebany problem?

- Ja? - parsknąłem, patrząc mu prosto w oczy.

- Tak, ty. - zwróciłem głowę w stronę tej pierdolonej czarnej owcy, która zawsze musiała wtrącić swoje zdanie. - Nikt ci nie każe zapierdalać na odwyk, ale znajdź jakiś umiar blondyneczko.

Cameron w końcu dał mi spokój i odsunął się ode mnie na krok.

Patrzyłem na zakłopotaną twarz Trava, licząc, że chociaż on mnie poprze.

- Nie patrz tak na mnie. Ja jestem tak zajebisty, że potrafię się bawić bez tego. - stwierdził Bennet, wciągając biały pył ułożony w równą kreskę.

No kurwa rzeczywiście, stary. Niezły argument, poparty mocnymi dowodami.

- To tylko trzy dni, Will. Dasz radę. - nagle ton głosu Victora zrobił się bardziej pocieszający. Chociaż on się stara. - A później przypierdolisz sobie herbatkę, odlatując na inną planetę. Chyba warto, co?

Mała korekta. To AŻ trzy dni.

- No niech wam będzie kretyni, ale dzisiaj nie macie prawa się położyć, póki nie będziecie rzygać pod siebie świętym towarem.

- Tak, kurwa. - odpowiedział ostro Harry. - Żebyśmy się przekręcili. Ty myślisz w ogóle?

- Tak, kurwa. - powtórzyłem jego słowa, dokładnie takim samym tonem. - Dzisiaj mam urodziny i ma być tak, jak mówię i chuj mnie to obchodzi, co tam sobie myślicie.

Killian buchnął gromkim śmiechem. Gapiłem się na dławiącą się powietrzem gębę.

Uduś się, kurwa.

- Jesteś identyczny jak nasz stary. To jednocześnie zajebiście zabawne i przerażające.

A ty zajebiście przewidywalny. Słyszałem już to setki razy. Już mi to nawet nie ujmuje.

Odmienny bieg planet                                          | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz