Rozdział 7

469 54 9
                                    


Reeva

Podoba mi się, że nikt nie wchodzi mi w drogę. Jak na razie rzecz jasna. Od tamtej rozmowy w gabinecie Vincenza, po tym, jak opowiadałam mu o swoich planach z Maximem, minęły dwa dni. Ani razu nie przyszedł porozmawiać, nie pukał do moich drzwi, a jedyną formą komunikowania się zostały karteczki, które zostawia w kuchni.

„Nie będzie mnie dziś cały dzień. Valerie dotrzyma ci towarzystwa."

Zgniatam papierek w dłoni i wyrzucam go do kosza. Nic mnie nie obchodzi, gdzie wyjeżdża i kiedy, i czy w ogóle wróci. Pasuje mi obecna sytuacja. Wymijamy się, unikamy, jakbyśmy byli tylko współlokatorami, którzy znają się tylko przelotnie.

Problem jest jednak taki, że nasza znajomość wcale nie jest przelotna. Połączył nas układ, potem coś większego. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wierzyłam, że coś do mnie czuje. W przeciwnym razie nie podpisalibyśmy fałszywego aktu małżeństwa, aby Ruiz nie mógł mnie tknąć.

Ale to zrobił. Bo na pewno odkrył, że dokument był fałszywką i w sumie to by znaczyło, że Vincenzo czuł, że jest mi coś winień. Może nadal czuje i dlatego znowu tu jestem? Sama już nie wiem. To zbyt skomplikowane i nic nie ma sensu. Jego uczucia nie mają sensu.

Honsu miałczy po wskoczeniu na kuchenny blat. Łasi się, więc drapię go po brodzie, a on odpowiada głośnym mruczeniem. Chwilę później słyszę zbliżające się kroki. Przenoszę wzrok z kota na korytarz, w którym pojawia się zdyszana Valerie.

Po jej sportowym ubraniu oraz wilgotnych włosach związanych w wysokiego kucyka wnioskuję, że była na siłowni albo biegała. Tutaj chyba wszyscy to robią. Wczoraj o świcie widziałam któregoś z braci Val, a wieczorem samego Vincenzo. Nie wiem, o której wrócił i nie wiem też, kiedy wyjechał, skoro zegarek na piekarniku wskazuje siódmą dwanaście, a jego nie ma.

Zresztą, co mnie to? Nie zawraca mi dupy i jest świetnie.

– Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie. – Val posyła mi szeroki uśmiech, po czym nalewa sobie do szklanki chłodnej wody.

– Honsu mnie zbudził. Pewnie jest głodny.

– Szczerze wątpię. – Kobieta spogląda na kota, ale trzyma się z dala. – Vincenzo karmi go codziennie o szóstej.

Unoszę brew?

– Osobiście? Nie zleca tego nikomu? – prycham.

Val kręci głową.

– Nie licząc ciebie, Vincenzo jest jedyną osobą w tym domu, na którą ten kot nie syczy.

– Dlatego stoisz na końcu pomieszczenia? – parskam śmiechem, nadal głaszcząc kocura.

– Widzisz to?

Gdy unosi rękę i obraca ją nieco, zauważam dwie czerwone kreski przebiegające od łokcia prawie do nadgarstka.

– To jego dzieło. – Wskazuje Honsu. – Chciałam go tylko wyjąć z szafki, by nie zbił naczyń i tak mi się odwdzięczył.

– Artysta – mamroczę pod nosem. – I wymuszacz – dodaję. – Później dostaniesz.

Kot wpatruje się we mnie przez moment i kiedy rozumie, że niczego nie dostanie, zeskakuje ze stołu i rusza do salonu. Val odprowadza go z rezerwą w oczach, jakby obawiała się, że Honsu zaraz się zawróci, by ją zaatakować.

Ale on ma ją w dupie. Układa się wygodnie za poduszką na kanapie i widać tylko jego długi, puchaty ogon.

– Nie zapytam, jak namówiłaś mojego kuzyna na kota, ale zapytam o to, co będziemy dzisiaj robić? Vincenzo mówił...

Nieczysta Gra | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz