ROZDZIAŁ 7

93 5 0
                                    

   Zestresowany, wyszedłem z klasy, w ogóle, nie zwracając uwagi na otoczenie dookoła. Najszybciej, jak mogłem, starałem się przejść przez tłumy ludzi na korytarzach, którzy zapewne podobnie jak ja gdzieś się spieszyli. Może chcieli po prostu szybko znaleźć się w domu przed weekendem? Może byli z kimś umówieni na spotkanie? Było tak wiele możliwości, że gdybym się wprost nie zapytał, nie wiedziałbym.

    A ja?

    A ja od razu, pomimo tego, jak cholernie nie chciałem i czując, jakbym miał zaraz zwrócić coś, co ostatnio jadłem, szybkim krokiem szedłem w stronę ruiny.

    Pan Adams, jak się dzisiaj rano okazało, miał być cały weekend w, jak to nazwał, domu, dlatego kazał zjawić mi się od razu w nim po szkole.

    Przez cały dzień myślałem o tym, co ostatnio zrobiłem, ale naprawdę nic nie przyszło mi do głowy. Wiedziałem, że czeka mnie kara, ale najgorsze było to, że nie wiedziałem za co.

    Gdy tylko w zasięgu mojego wzroku pojawił się biały zniszczony budynek, zacząłem odczuwać jak, jak to nazywałem, mój szósty zmysł zaczyna ostrzegać mnie przed jakimś niebezpieczeństwem.

    Nie mam zielonego pojęcia jak to działało, ale do tej pory był wręcz niezawodny.

    Powoli wszedłem do środka, coraz bardziej czując mrowienie z tyłu czaszki, co z sekundy na sekundy robiło się coraz bardziej denerwujące!

    — Peter. Do mnie! — Usłyszałem z salonu, z którego najbardziej było czuć nieprzyjemny zapach, który od mojej „przemiany” czułem jeszcze bardziej.

    Adams nie wyniósł tego ciała. W sumie mi też nie kazał, ale chyba koniec końców i tak będę musiał to zrobić, jeśli nie chce później skończyć chory przez te zapaszki.

    Starając się jak najbardziej odwlekać tę chwilę, wszedłem do pomieszczenia, od razu, skupiając całą swoją uwagę na mężczyźnie w nim.

    Przełknąłem gule w gardle, patrząc, jak ten psychopata, siedząc na kanapie, spokojnie ostrzył sobie swoje noże. Nie wiem jak ani czy było to jeszcze możliwe, ale to mrowienie było coraz większe, przez, co przeradzało się to już w ból.

    — Tak, panie Adams? — Zacząłem, chcąc jedynie tym powiadomić go, że już jestem.

    Krótkowłosy, uśmiechnął się lekko, ale ten uśmiech był tak przerażający, że momentalnie na całym moim ciele pojawiła się gęsią skórka.

    Już wtedy wiedziałem, że przez następne kilka dni nie będzie najciekawiej.

    — Wiesz, Peter. — Zaczął, z naciskiem na moje imie. — Ostatnio miałem gorszy czas. A u ciebie widzę, że ostatnio jakoś jest lepiej. — Podniósł głowę, patrząc na mnie tym swoim lodowatym wzrokiem.

    Serce zaczynało bić mi coraz szybciej i mocniej. I nie wiem, czy to normalne… Ale zdawało mi się, że w tych krótkich przerwach między zdaniami, słyszałem jak ono bije…

    Morderca wstał i zaczął do mnie podchodzić, cały czas, utrzymując kontakt wzrokowy. Zaś ja, aby nie dać mu tej cholernej satysfakcji, patrzyłem w te jego oczy, których tak nienawidziłem.

    — Daje ci Pete dach nad głową. — Zaznaczył, na co lekko zmarszczyłem brwi. — Chyba coś mi się za to należy, prawda? — Położył swoją dużą, lodowatą dłoń na moim policzku, a ja miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, choć wcale nie śmieszyło mnie nic w tej sytuacji.

    Co niby należało mu się za danie mi dachu nad głową!? Porwał mnie! A teraz jeszcze chciał czegoś za to, że dał mi coś, co powinienem zawsze mieć?

Spider-man | Nie potrzebuje pomocy. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz