ROZDZIAŁ 1

128 8 4
                                    

  Nienawidziłem kraść. Zawsze po tym, czułem się naprawdę źle, a po latach, patrząc na swoje odbicie w lustrze widziałem kogoś, kto nie popełnia grzechów. Widziałem kogoś kto jest grzechem.

  Dość często zdarzało mi się, że głodowałem, byleby nie ukraść komuś kilka dolarów albo coś ze sklepu. Ale w końcu musiałem. Musiałem, żeby przeżyć. Najczęściej kradłem coś właśnie z sklepu, choć czasami, aby nie wydawać się jakoś bardzo podejrzanym, bawiłem się w „kieszonkowca”.

  — Przepraszam bardzo! — Powiedziałem automatycznie, udając, że naprawdę jest mi przykro.

  W czasie tych pięciu sekund, zdążyłem wyciągnąć portfel mężczyzny, na którego chwilę temu wpadłem.

  Na oko bogaty, starszy pan, zmierzył mnie wzrokiem, a w jego spojrzeniu łatwo dało się dostrzec obrzydzenie.

  Czy mu się dziwiłem?

  Absolutnie nie.

  Podejrzewam, że sam może bym je poczuł, gdyby zaniedbany, brudny, śmierdzący menel na mnie wpadł.

  Mężczyzna, nic nie mówiąc, wyminął mnie, ruszając w sobie tylko znanym kierunku. Zrobiłem podobnie, ruszyłem w swoją stronę, a dopiero gdy miałem pewność, że jestem wystarczająco daleko, otworzyłem portfel, wyciągając z niego sto dolarów, a następnie wyrzuciłem go do kosza, gdyż nic więcej w nim nie było.

  Obrzydzenie. To była jedyna z dwóch emocji, którą najczęściej jeszcze odczuwałem. Drugą z nich była nienawiść. Nienawiść do samego siebie i wszystkich dookoła.

  Cicho westchnąłem, a następnie wszedłem do sklepu, posyłając sprzedawany miły fałszywy uśmiech.

  Wziąłem parę najtańszych produktów, licząc, na ile dni by mi one wystarczyły. Po kilkunastu minutach, wyszedłem ze sklepu, z jedzeniem na najbliższe dwa tygodnie oraz jabłkiem w ręku, które zamierzałem zjeść teraz.

  Zacząłem kręcić się po Manhattan'ie, w którym teraz żyłem. Nienawidziłem tej dzielnicy. Zanim Adams mnie porwał, mieszkałem w domu dziecka w Queens

  Dość często się zastanawiam, jaki cel miało porwanie mnie. Oczywiście nigdy nie zapytałem, ale podejrzewałem, że mężczyzna zrobił to wyłącznie dla zabawy. Po kilku latach mieszkania z nim, zdążyłem się domyślić, że jest on naprawdę chory psychicznie. Zabijanie dla zabawy, bezcelowe uprowadzenie dziecka, a następnie torturowanie go. Kto normalny tak robi?

  Pewnie zapytajcie, a ucieczka? Nie wchodziła w grę. Mój oprawca miał wszędzie ludzi, niektórych z nich miałem przyjemność poznać. Zaraz by mnie znaleźli a potem zabili.

  I choć czasami myślałem sobie, że może i tak było lepiej. Może i teraz moja psychika naprawdę porządnie cierpiała, ale w domu dziecka, gdybym miał cierpieć przez…

  — Uwaga! — Nagle i znikąd usłyszałem najpierw krzyki, a następnie głośny wybuch.

  Upadłem na ziemię, starając się jak najbardziej chronić głowę, gdy czułem jak coś na mnie spada. W uszach słyszałem tylko pisk.

  Całe to zdarzenie nie trwało jakoś długo, już po chwili czułem jak ktoś zrzuca ze mnie coś ciężkiego.

  Jęknąłem cicho, czując, że coś ostrego wbiło się w moje udo. Tak jak myślałem, kawałek metalu, przebił kawałek mojej skóry.

  — Cholera. — Przekląłem pod nosem.

  — Wszystko w porządku, młody? — Podniosłem wzrok na kobietę, która patrzyła na mnie w dziwny sposób.

Spider-man | Nie potrzebuje pomocy. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz